47-letniego Roberta Borkowskiego od blisko trzech lat różne instytucje próbują zmusić do spłaty pożyczek, których nigdy nie zaciągał. Pieniądze pożyczali przez telefon i internet podający się za niego oszuści, a do wyłudzeń wystarczyła im znajomość numeru PESEL pana Roberta. Firmy udzielające kredytów nie sprawdziły pozostałych danych.
- Dane, które wskazywała strona powodowa, w ogóle się nie zgadzają. Numer dowodu osobistego należy do jakiejś pani. PESEL się zgadza, ale adres już nie. Widzimy, że co do tożsamości jednej osoby fizycznej użyto trzech rodzajów danych, które kompletnie nie pasowały do jednej osoby – mówi Wioletta Krawczyk, prezes Sądu Rejonowego w Radomsku.
Zawarcie pożyczki jest banalnie proste.
- Klient dzwoni, wyraża wolę na jaką kwotę chce pożyczkę, podaje adres, na który ma być przesłany przekaz pocztowy lub wskazuje numer rachunku bankowego. Na tym sprawa się kończy. Nie trzeba podrabiać dowodu osobistego. Nikt tych danych nie weryfikuje - wskazuje Wioletta Krawczyk.
Sąd elektroniczny
Firmy pożyczające pieniądze nie sprawdzają podstawowych danych klienta. Dzieje się tak dlatego, że uzyskanie nakazu zapłaty, gdy kredytobiorca nie spłaca długu, jest banalnie proste. Nakaz wydaje tak zwany sąd elektroniczny, jednak procedura przed takim sądem ma niewiele wspólnego z normalnym procesem.
- Powód do pozwu składanego w formie elektronicznej w ogóle nie dołącza dowodów. Jedynie je opisuje. Kodeks postępowania cywilnego przewiduje, że powód określając tożsamość pozwanego powinien wskazać imię i nazwisko, numer PESEL lub NIP, jeśli się to zgadza, nie ma wątpliwości co do pozwanego - przyznaje Piotr Tulusiewicz, przewodniczący e-sądu w Lublinie.
Elektroniczny sąd uwierzył na słowo firmom, które twierdziły, że pieniądze pożyczył od nich Robert Borkowski i wystawił na ich rzecz nakazy zapłaty. To dokumenty, które komornikom i firmom windykacyjnym, pozwoliły na ściganie mężczyzny, który nie był winien ani złotówki. Sytuacji pana Roberta nie zmienił fakt, że prokuratura od dawna wie, kto w jego imieniu wyłudzał pieniądze.
- Ustalono, że osoby, które działały w zorganizowanej grupie przestępczej, kupowały dane osobowe bardzo różnych osób. Na podstawione osoby uzyskiwały kredyty. 11 osobom zostały przedstawione zarzuty, a trzem głównym sprawcom prokurator przedstawił 600 zarzutów – mówi Ewa Bialik, rzecznik Prokuratury Krajowej.
Na proces trzeba jeszcze czekać, tymczasem Robert Borkowski wciąż musi udowadniać, że nie jest dłużnikiem.
Fundusz
Jedna z kancelarii, która domaga się od pana Roberta pieniędzy, działa w imieniu funduszu masowo skupującego długi. Jeden z prawników zgodził się na rozmowę z nami zastrzegając, że z powodu tajemnicy adwokackiej o sytuacji Roberta Borkowskiego, nie powie ani słowa.
- Jedną z podstawowych wymówek osób, które nie chcą zapłacić należności jest powiedzenie: „Nie zapłacę, bo to nie mój dług”. Ciężar udowodnienia, że rzeczywiście doszło do wyłudzenia, nie leży po stronie wierzyciela, tylko po stronie osoby zadłużonej – mówi Michał Kwieciński, partner w kancelarii „RK Legal”.
- W sytuacji, kiedy dłużnik uprawdopodobnił fakt, że pożyczka została wzięta nie przez niego, ale inną osobę, standardowo wstrzymujemy działania zmierzające do odzyskania należności. Jeżeli osoba rzeczywiście nie zaciągnęła długu, powinna niezwłocznie pójść na policję i zgłosić tę sprawę jako wyłudzenie. Że ktoś na jej dane osobowe wziął pożyczkę. Musimy mieć, co najmniej dokument wskazujący, że takie postępowanie się toczy z zawiadomienia danej osoby – dodaje Kwieciński.
Borkowski tłumaczy, że za każdym razem zgłasza sprawę na policję. - Na te firmy, to nic nie działa. Oni mają swój tok myślenia. Im zależy tylko na odzyskaniu pieniędzy – przekonuje.
- Dostałem pismo 27 lutego z nakazem zapłaty do 2 marca. Chcą, żeby spłacić w cztery dni 18,5 tys. Przez cały ten czas jestem zajęty tą sprawą, czytam dokumenty i próbuję znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, który pomoże mi z tego wybrnąć – dodaje.
Ofiary systemu
Robert Borkowski nie jest jedyną ofiarą systemu. W naszych reportażach wielokrotnie opisywaliśmy przypadki osób, które latami ścigane są za kredyty wyłudzone na ich dane przez oszustów. Wśród pokrzywdzonych jest nawet pani sędzia, która badała sprawę Roberta Borkowskiego.
- Na moje imię i nazwisko były zawarte umowy na zakup różnego rodzaju sprzętu elektronicznego. Następnie mój rachunek został obciążony tymi kwotami – mówi sędzia Wioletta Krawczyk.
- Przyszedł do mnie list. Na kopercie było napisane: „Dogadajmy się”. Okazało się, że mam wziętych sześć kredytów. Wściekłam się, bo spadło to jak grom z jasnego nieba. To są dziesiątki tysięcy złotych – mówi Hanna Głowacka.
Sądowe pisma, które mogły na czas ostrzec ofiary, trafiały na fałszywe adresy, podane przez oszustów w umowach kredytowych. Niewinni ludzie o długu dowiadywali się, gdy komornicy na mocy wydanych zaocznie wyroków, zabierali im pieniądze z bankowych kont i pensji.
- Jest słynny e-sąd w Lublinie, który co roku osądza 2,5-3 mln spraw. Na podstawie twierdzeń wierzyciela, który nie jest zobowiązany do dołączenia dowodów. Problem jest systemowy i dotyczy postępowań uproszczonych – podkreśla Piotr Mierzejewski z biura Rzecznika Praw Obywatelskich.
Trybunał Sprawiedliwości uznał polskie przepisy za sprzeczne z prawem Unii Europejskiej i kilka miesięcy temu w końcu pojawiła się szansa na ich zmianę.
- Takie sprawy wpływały również do ministerstwa, dlatego zdecydowaliśmy się na reformę kodeksu postępowania w zakresie elektronicznych postępowań upominawczych, postępowań nakazowych. Teraz jeżeli nie będzie skutecznego doręczenia, czyli podwójnego awizowania przesyłki przez operatora pocztowego, to w postępowaniu decydować będzie adres, który widnieje w rejestrze PESEL. Sąd będzie informował powoda i przekazywał sprawy do komornika. Wprowadzamy doręczenie komornicze, komornik będzie zobowiązany skutecznie doręczyć przesyłkę – mówi Marcin Sławecki z Ministerstwa Sprawiedliwości.