Warto zmienić się dla dzieci

TVN UWAGA! 136649
Co roku w Polsce sądy odbierają rodzicom od pięciu do sześciu tysięcy dzieci. Niewiele z nich wraca do biologicznych rodzin. Państwo Gołędziejewscy, dzięki właściwej pomocy różnych instytucji, po kilku latach odzyskali prawa do swoich dzieci. Mężczyzna przeszedł leczenie odwykowe, a kobieta specjalne szkolenia, na których uczyła się opieki nad dziećmi.

- Po co człowiek żyje? Dla siebie? Nie. Dla dzieci. Warto było zmienić się dla dzieci. Dla nich serce bym oddał. Teraz jestem bardzo szczęśliwy – mówi Roman Gołędziejewski, partner Krystyny Borysewicz Po likwidacji PGR-ów w gminie Smołdzino w okolicach Słupska zdecydowana większość mieszkańców korzysta z opieki pomocy społecznej. W niewielkiej wsi Człuchy mieszka rodzina państwa Gołędziejewskich. Cztery lata temu odebrano im pięcioro dzieci i umieszczono w domu dziecka. - Twierdzili, że nie radzę sobie z dziećmi, bo uciekały z domu, ukradły rowery, w szkole Mariusz i Andrzej upili się. Nie byłam wtedy dobrą matką – przyznaje Krystyna Borysiewicz. Kurator przez 12 lat monitorował sytuację w tej rodzinie. W końcu orzekł, że nie rokuje ona nadziei na poprawę. - Przyszedł moment, kiedy dzieci dorastały. Jest to trudny wiek, rodzice sobie nie radzili. Dzieci weszły na drogę demoralizacji, były już sprawy karne z ich udziałem. Pojawił się alkohol. Rodzice nie radzili sobie już z podstawowymi czynnościami - czystość, zapewnienie bytu, jedzenia, ubrania. Kurator przedstawił sprawę sądowi, który podjął decyzję – mówi Klaudia Łozyk, prezes Sądu Rejonowego w Słupsku. Dzieci państwa Gołędziejewskich trafiły do domów dziecka Towarzystwa „Nasz Dom”. Mimo że opinia sądu wskazywał na to, że rodzice nie rokują nadziei na poprawę, pracownicy domu dziecka od razu założyli, że dzieci muszą wrócić do domu. Dlatego przez wiele miesięcy starali się zdobyć zaufanie rodziców. - Oni postrzegali sytuację jako krzywdzącą, bo państwo zabrało im dzieci. Jeździliśmy do domu, patrzyliśmy, w jaki sposób trzeba im pomóc, czy trzeba zrobić remont, posprzątać. Razem siadaliśmy przy stole i wyznaczaliśmy sobie plan działania. Pani Krysia uczyła się opieki nad dziećmi, jeździła do szkoły – opowiada Aneta Chomczyńska, opiekun w Domu dla Dzieci Towarzystwa „Nasz Dom”. - Byłem na rozprawie. Sędzia miała pewne obiekcje, co do powrotu dzieci. Wahała się, ale powiedziała jedno ważne zdanie – że państwo Gołędziejewscy przez tyle lat mieli kontakt z sądem i widać jasno we wszystkim co zrobili, że walczą o te dzieci i nie wolno im tej szansy odebrać – dodaje Tomasz Gotowiec, opiekun w Domu dla Dzieci Towarzystwa „Nasz Dom”. Pracownicy towarzystwa przekonali rodzinę państwa Gołędziejewskich, że kluczem do odzyskania dzieci jest systematyczna nauka opieki nad nimi. Pani Krystyna uczyła się tego na specjalnych kursach. Pan Roman, który miał problemy z alkoholem, przeszedł leczenie odwykowe. Po trzech latach opiekunowie z domów dziecka osiągnęli swój cel. Rodzina jest znowu razem. - Ta historia pokazuje, że rodzina przy wsparciu instytucji zewnętrznych była w stanie przezwyciężyć trudności, które ją spotkały. Dźwignąć się, żeby dzieci mogły wrócić do domu. Oczywiście przed tą rodziną jeszcze długa droga. To nie jest tak, że jak dzieci wróciły do domu, to osiągnięto sukces i to koniec pracy. Oni teraz muszą pracować, żeby utrzymać dzieci w domu i spełniać swoje obowiązki rodzicielskie prawidłowo – tłumaczy Paulina Kamińska, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Smołdzinie. Od niedawana rodziną opiekuje się także asystentka rodziny. Nie jest urzędnikiem. Jej zadaniem jest poznać dokładnie potrzeby państw Gołędziejewskich. Asystentka uczy rodziców podstaw właściwej opieki nad dziećmi. Pomaga rodzinie w rozwiązywaniu codziennych problemów. - To jest ustalenie treningu budżetowego, treningu higieny osobistej, spędzania wolnego czasu, metod wychowawczych, rozwiązywania problemów i zgłaszania swoich potrzeb instytucjom, które są do tego powołane. Uważam, że jest to dobre narzędzie w pracy. Lepiej wspierać rodzinę w jej miejscu zamieszkania. Decyzja, żeby zabrać dzieci to ostateczność – uważa Agnieszka Stranc, asystent rodziny. Pani Krystyna dodatkowo uczęszcza na kurs, na którym uczy się między innymi, jak podnieść swoją samoocenę i radzić sobie ze stresem. - Ktoś kiedyś stwierdził, że ta rodzina już nigdy nie podniesie się. Myślę, że dokonywanie takich ostatecznych ocen nikomu nie służy. Człowiek zawsze powinien dostać szansę, ale przy odpowiednie skonstruowanej pomoc, bardzo profesjonalnej, biorącej też pod uwagę to, czego ludzie oczekują. Ja nie twierdzę, że każdej rodzinie udaje się pomóc, bo tak nie jest. Nie każdy tę pomoc przyjmie. Ale uważam, że swoje trzeba robić na 100 procent – dodaje Iwona Niemasz, dyrektor Domu dla Dzieci Towarzystwa „Nasz Dom”.

podziel się:

Pozostałe wiadomości