Miała objawy typowe dla zawału, ale nie trafiła do szpitala. „Ratownik odradzał”

TVN UWAGA! 5133278
TVN UWAGA! 328667
Pani Urszula źle się poczuła. Lekarz przez teletransmisję stwierdził, że są to objawy typowe dla zawału i zalecił przewiezienie jej do szpitala. – Ale obecny na miejscu ratownik medyczny odradzał jej szpital, stwierdził, że będzie bezpieczniej, jeśli zostanie w domu – opowiada siostra kobiety. 41-latka zmarła, osierociła 13-letniego syna.

- 26 marca zadzwoniłam do siostry zapytać, jak się czuje, bo dzień wcześniej mówiła, że jest bardzo źle. Że zaczyna ją boleć w klatce piersiowej. I zbierając te wszystkie objawy do kupy i ona, i ja zaskoczyłyśmy w jednym momencie, że może to być zawał. Powiedziałam jej, żeby wezwała karetkę – opowiada Anna Gruszczyk.

Kobieta wezwała pogotowie. Zaraz potem do mieszkania siostry przyjechała pani Anna. Ekipa pogotowia dojechała po około 50 minutach.

- Wszedł pan w stroju ochronnym i zaczął od wywiadu. Siostra powiedziała, że ma ogromne duszności i ból w klatce piersiowej. Poinformowaliśmy pana, że mamy obciążenie w naszej rodzinie, jeżeli chodzi o sprawy sercowe – opowiada pani Anna.

Interwencja pogotowia

Z relacji kobiety wynika, że ratownik wykonał EKG.

- Było na nim widać zmiany, o czym sam powiedział. Następnie ratownik wykonywał teletransmisję do lekarza. Rozmawiał na zestawie głośnomówiącym, więc słyszałam rozmowę. Lekarz powiedział, że jest przerwa przy lewej komorze, świadcząca o tym, że pani jest po zawale. I trzeba zawieźć moją siostrę do szpitala w celu obserwacji bólu zamostkowego – relacjonuje pani Anna.

Lekarz, z którym konsultował się ratownik medyczny, zalecił przewiezienie siostry pani Anny do szpitala. Jednak ratownik stwierdził, że z powodu duszności, jedyną placówką, która przyjmie kobietę, będzie szpital zakaźny.

- Ratownik skończył rozmawiać i powiedział: „Dobra, pani Ulu, pani jest tutaj szefową. Powinna pani trafić na oddział, bo ma pani ból zamostkowy i jest po zawale, tylko, że zwykły szpital nie przyjmie nas po duszności, odeślą nas na zakaźny. A na zakaźnym to tak, jak pani wie, trafi pani na brudny SOR, a tam 15 łóżek, wszyscy w jednej sali. I trzy osoby mają koronawirusa, a 10 osób nie ma, a później i tak wszyscy mają” – przywołuje pani Anna.

- Odradzał jej szpital, stwierdził, że będzie bezpieczniej, jeśli zostanie w domu. Przyszedł do nas człowiek, który ma za zadanie ratowania życia i myśleliśmy, że jesteśmy w bardzo dobrych rękach. Później się okazało, że to była bardzo nieodpowiednia osoba – dodaje Gruszczyk.

41-latka straciła przytomność

9 godzin później stan kobiety pogorszył się. Pani Anna podjęła decyzję, że zawiezie siostrę do szpitala.

- Siostra straciła przytomność w łazience. Chciała się odświeżyć, nie była w stanie. Syn mojej siostry wezwał pogotowie, sama próbowałam ją ocucić. Przeszła na czworakach do pokoju i położyła się na kanapie i kilka minut później weszło pogotowie – relacjonuje Gruszczyk.

- Zdziwienie mnie dopadło, kiedy zobaczyłam ratowników. Ten sam ratownik, który wszedł rano, pojawił się z drugim ratownikiem. Pierwsze słowa, jakie powiedział, to: „Ale mnie pani wystraszyła”. Ja mówię: „Kto kogo wystraszył, ona powinna być rano w szpitalu”. Przyjechała jeszcze druga specjalistyczna karetka i wszedł lekarz – dodaje pani Anna.

„Dlaczego nie przyjechaliśmy rano?”

41-latka została przewieziona do Szpitala Bródnowskiego w Warszawie, gdzie lekarzom udało się przywrócić pracę serca i ustalić, że przyczyną problemów był zator płucny.

- Padło pytanie od lekarza: „Dlaczego nie przyjechaliśmy rano?”. Powiedział: „Przecież można było pomóc” – przywołuje pani Anna.

Podczas pobytu w Szpitalu Bródnowskim u siostry pani Anny jeszcze kilka razy doszło do zatrzymania krążenia i mimo wysiłków lekarzy, kobieta po 4 dniach zmarła.

- Pacjentka przyjechała do nas w stanie ogólnym ciężkim. Jeżeli pacjent jest naprawdę chory, czyli ma jednostkę chorobową, która wymaga hospitalizacji, to każdy moment, kiedy trafia wcześniej do szpitala, jest dla niego lepszy – podkreśla lek. med. Marek Marecki, zastępca ordynatora Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Szpitalu Bródnowskim.

Siostra pani Anny osierociła 13-letniego syna, którego samotnie wychowywała. Chłopcem opiekuje się teraz jego babcia, która musiała przeprowadzić się z innego miasta i zamieszkać w warszawskim mieszkaniu zmarłej córki. Nastolatek wciąż przeżywa śmierć matki.

- Mieszka mi się dobrze, ale mamy nie da się zastąpić. W pierwszym miesiącu byłem zdruzgotany, bardzo brakuje mi mamy i dałbym wszystko, żeby tu jeszcze była.

„Ratownik okazał się niesprawny”

Po śmierci siostry pani Anna poprosiła o dokumentację z pogotowia i ze szpitala.

Dokumentację medyczną zmarłej kobiety pokazaliśmy lekarzowi z 30-letnim doświadczeniem pracy w ratownictwie medycznym.

- Na podstawie tej dokumentacji można stwierdzić, że pacjentka była w stanie ciężkim – zagrożenia życia. I podczas konsultacji z lekarzem, ten zalecił hospitalizację. Nagle okazało się, że pani nie pojechała do szpitala. A nie wykluczone, że nie wyraziła zgody, my tego nie mamy potwierdzonego na piśmie. Gdyby pacjentka się źle czuła, bardziej niż się boi infekcji, to prawdopodobnie natychmiast wezwałaby ponownie pogotowie – mówi lek. med. Ignacy Baumberg, specjalista ds. ratownictwa medycznego.

Jednak siostra zmarłej mówiła, że obie miały wrażenie, że mają w domu ratownika medycznego, który wie, co robi i powinny zastosować się do jego rad.

- To miara naszej gigantycznej odpowiedzialności. My nie możemy działać bez zaufania, ale skoro jesteśmy obdarzeni zaufaniem, to jesteśmy zobowiązani w najwyższym stopniu. W trudnej sytuacji ludzie podporządkowują się autorytetowi. Przyjeżdża ratownik i podejmuje takie, a nie inne decyzje, doktor mówi, że do szpitala, ratownik mówi, że nie. To jednak chyba coś wie. Te kobiety były bezradne, a los tej pacjentki, która zmarła i całego otoczenia zależał od ratownika, który okazał się niesprawny – uważa Baumberg.

„Pochować własne dziecko”

Siostra zmarłej kobiety o całej sprawie powiadomiła prokuraturę, która zdecydowała o wszczęciu postępowania.

Przedstawiciele dyrekcji pogotowia odmówili spotkania się z nami przed kamerą, tłumacząc, że najpierw muszą w tej sprawie otrzymać pisemne wyjaśnienia od ratownika medycznego. Ale, kiedy to nastąpi, nie potrafili nam powiedzieć.

- To straszne dla matki pochować własne dziecko, właściwie przez głupotę jednego człowieka. Mówię o ratowniku. Sama przeszłam zawały serca i wiem, że gdyby była zabrana do szpitala, to może byłoby dobrze. Myślę, że byłoby dobrze – uważa matka zmarłej.

Ratownik, który według relacji rodziny zmarłej kobiety odradzał przejazd do szpitala, został wezwany na przesłuchanie przez prokuraturę.

podziel się:

Pozostałe wiadomości