Samotność
Pani Teresa Tabor od 30 lat mieszka w małym mieszkaniu na jednym z krakowskich osiedli.
Kobieta jest samotna, nigdy nie założyła rodziny.
- Mieszkanie, w którym żyję to pokój z kuchnią i łazienką, łącznie 28 metrów kwadratowych. Już bym wolała umrzeć, wiem, że jest coraz gorzej. Nie radzę sobie, co mam zrobić? – pytała naszą reporterkę.
Kobieta żyje bardzo skromnie, zdarza się, że pieniądze z emerytury nie wystarczają do końca miesiąca.
- Teraz źle wygląda, wyszczuplała. Zdarza się, że nie ma na chleb, to jej pożyczamy. Ona powinna mieć dobrą opiekę. Podpisując tę umowę liczyła, że będzie miała lepiej – mówi jedna z sąsiadek.
Ratunkiem w tej trudnej sytuacji życiowej miała być umowa, którą cztery lata temu pani Teresa podpisała z sąsiadami. Na mocy tej umowy przepisała na nich swoje mieszkanie, warte 100 tysięcy złotych. W zamian za to, sąsiedzi mieli opiekować się panią Teresą i utrzymywać ją do końca życia.
- W razie choroby, liczyłam, że otrzymam od nich pomoc. Ta umowa gwarantowała mi dożywotnią opiekę. Ta kobieta nie pomagała mi wcale – mówi rozżalona kobieta i dodaje:
- Raz tak było, że miałam problem z nogami i nie mogłam chodzić. Inni sąsiedzi mi pomagali, ale ta pani nie.
„Nic nie musimy jej dawać”
Sąsiadami, którzy podpisali z panią Teresą umowę są Zofia Sz. i jej mąż. Małżeństwo od lat mieszka w tym samym bloku. Sz. pracowała jako dozorca więc dobrze znała wszystkich lokatorów.
Akt notarialny pomiędzy panią Teresą, a małżeństwem został podpisany w 2014 roku. Zgodnie z nim państwo Sz. zobowiązani byli do spłaty zadłużenia – 1000 zł i opłacanie co miesiąc połowy czynszu. Dodatkowo mieli zapewnić swojej sąsiadce dożywotnią opiekę i utrzymanie. Tych warunków jednak nie spełniają. Po podpisaniu aktu zapomnieli o istnieniu pani Teresy.
- W umowie nie jest napisane, że mamy jej finansować życie. Te zapisy nie są konkretne – powiedział naszej reporterce prawny właściciel mieszkania.
Sąsiedzi zauważyli, że pani Teresa coraz częściej chodzi głodna, pożycza pieniądze i nie jest w stanie sama o siebie zadbać.
- Doprowadziłyśmy do tego, że właścicielka wykupiła obiady pani Teresie w naszej jadłodajni. Dowiedziałam się po jakimś czasie, że są to tylko połówki drugich dań. Pani Teresa miała już tego dość, dobrze, że zadzwoniła do UWAGI! – mówi Barbara Socha- Sobocińska, sąsiadka.
Chcąc pomóc pani Teresie, nasza reporterka spotkała się z prawnikiem. Aby rozwiązać umowę i odzyskać mieszkanie, pani Teresa musiałaby zwrócić wszystkie koszty, jakie do tej pory poniosło małżeństwo. To około 11 tysięcy złotych licząc spłatę długu w spółdzielni mieszkaniowej i comiesięczną połowę czynszu. Na to pani Teresy nie stać.
Prawnik sugeruje, że jeśli nowi właściciele nie chcą pomagać pani Teresie to powinni pomóc jej inaczej.
- Dobrym rozwiązaniem byłoby, gdyby raz w miesiącu, w wyznaczonym dniu, przekazaliby pani Teresie umówioną ilość pieniędzy – mówi mec. Piotr Wojtaszak.
Po burzliwej rozmowie nowi właściciele mieszkania zgodzili się na mediacje w kancelarii prawnej.
- Jestem zadowolona, bo mediacja przebiegła spokojnie i bardzo rzeczowo – mówi pani Teresa i dodaje:
- Tyle lat mnie to męczyło, zadzwoniłam do UWAGI! I pomogliście mi.