W lipcu 2003 r. Bogusław Sobczuk pod zarzutem molestowania 6-letniego syna trafił do aresztu na dwa miesiące. O domniemanym molestowaniu poinformowała matka dziecka, po tym, jak dowiedziała się o zdradzie partnera. Proces trwał pięć lat i zakończył się wyrokiem skazującym. Wkrótce potem jednak sąd apelacyjny nakazał zacząć proces od początku, bo dopatrzył się w pracy sądu pierwszej instancji wielu błędów. - Sądzono mnie niekompetentnie – mówi Bogusław Sobczuk. – Fachowość sądu pierwszej instancji została w wielu miejscach określona epitetami – uderzający, rażący, wątpliwy. Nie mogę czuć się dobrze, gdy w ten sposób o kompetencji sądu, który mnie sądził wypowiada się instytucja kontrolująca sąd pierwszej instancji. Sąd apelacyjny wytknął m.in. prowadzącej sprawę Sobczuka sędzi to, że dopuściła, aby w przesłuchaniu uczestniczyła matka chłopca; to, że zadawała sugerujące odpowiedź pytania; a także, że dziecko nie zostało poinformowane o prawie do odmowy składania zeznań. - Były i sugestywne pytania i wymuszanie odpowiedzi – mówi dr Maria Grcar, prezes Stowarzyszenia Psychologów Sądowych. - Dziecko nie chciało mówić o tym, o czym chciała rozmawiać sędzia. Sąd zlecił biegłym sporządzenie opinii w sprawie. Dwie takie opinie wydały dwa zespoły biegłych psychologów. Biegli z Warszawy uznali, że molestowania nie było. Zespół z Krakowa stwierdził, że dziecko padło ofiarą tego procederu. Obydwie tajne opinie powstały na podstawie tych samych opowieści przesłuchiwanego chłopca. W trakcie rozprawy jedna z biegłych postanowiła napisać jeszcze jedną opinię. - Rozprawa, na której poruszono tak trudne kwestie, jak zeznania chłopca, była burzliwa – mówi dr Ewa Milewska, biegła w sprawie Bogusława Sobczuka. – Przerywano biegłym, nie dano im możliwości wyjaśnienia myśli do końca. Miałam wrażenie niedosytu. Dr Ewa Milewska telefonicznie poinformowała sędzię o tym, że wysyła nową opinię. Sędzia nikomu jednak o nowej opinii nie powiedziała. O sprawie nie wiedziały strony procesu – obrona, prokurator, ławnicy. Tymczasem sześć dni przed wyrokiem korzystna dla oskarżonego opinia była już w sądzie. Ponieważ rozprawa była tajna, nie można było ujawnić również treści opinii biegłej Ewy Milewskiej. Jeszcze w dniu wydania wyroku sędzia mogła poinformować obecnych o nieznanym sądowym dokumencie. Nie zrobiła tego jednak, a opinia biegłego nawet po wydaniu wyroku nie trafiła do akt. - Jeśli strony uznałyby, że coś w sprawie jest jeszcze potrzebne, zawsze mogły złożyć stosowny wniosek – mówi Rafał Lisak, rzecznik krakowskiego sądu. – Nie ma czegoś takiego, że wie o tym tylko sędzia prowadzący. Jednak fakt nieuwzględnienia opinii biegłego wyszedł na jaw przypadkiem, kiedy jej autorka nie zobaczyła swojej opinii w aktach. Bogusław Sobczuk próbował wyjaśnić, co stało się z ważnym dla niego dokumentem. Wysłał w tej sprawie do sądu dwa pisma. W odpowiedzi dostał lakoniczne pismo, w którym przeczytał, że „na dzień dzisiejszy nie jest możliwe ustalenie, co stało się z przedmiotowym pismem”. - Nie były prowadzone żadne czynności sprawdzające, co stało się z tym dokumentem [opinią biegłego]. Sąd nie miał oficjalnego sygnału – mówi tymczasem Rafał Lisak, rzecznik krakowskiego sądu, a po chwili ze zdumieniem ogląda kopie wysłanych do sądu przez Sobczuka pism z zapytaniami, i przyznaje. – Każdy dokument, który wpłynie do sądu powinien być dołączony do akt. Sędzia, która prowadziła sprawę Bogusława Sobczuka i wydała wyrok skazujący go na dwa lata więzienia, zajmuje teraz kierownicze stanowisko w sądzie grodzkim. Nie chciała rozmawiać, zasłaniając się tajemnicą sprawy.