Pani Bożenna z Lądka-Zdroju
- Wszystko, co miałam, to popłynęło. Przed powodzią miałam 500 bombek na choince. Przez lata je zbierałam i wszystko mi poszło - ubolewa pani Bożenna.
Historię pani Bożenny pokazywaliśmy niedługo po tym, jak wielka woda zabrała jej cały dobytek.
Wdarła się do mieszkania kobiety, kiedy ta była w środku.
- Woda wyniosła mnie do góry. Oparłam się o lodówkę i złapałam żyrandola. I wtedy sąsiad mnie uratował - opowiadała pani Bożenna.
Kobieta straciła wszystko. Tak jak inni powodzianie w Lądku-Zdroju, znalazła tymczasowy dach na głową w jednym z hoteli. Po pierwszym reportażu nadeszła pomoc, dziś po trzech miesiącach pani Bożenna wynajęła kawalerkę. Jej mieszkanie jest remontowane, ale bardzo powoli.
- To nie będą najgorsze święta. Będzie czerwony barszcz, będą pierogi, karp. Wszystko, co trzeba. Nie we własnym domu, ale święta będą – pociesza się.
- Smucić się nie można, bo nie tylko ja straciłam wszystko, bo jest nas bardzo wiele – zaznacza pani Bożenna.
Każdego z bohaterów naszego reportażu zapytaliśmy się, co chciałby dostać „pod choinkę”.
- Elektrykę. Żeby zrobili mi w mieszkaniu prąd – mówi zdecydowanie pani Bożenna.
Pani Żaneta z Głuchołazów
Na święta do domu nie wróci też pani Żaneta. Wspólnie ze swoją niepełnosprawną córką spędzi je w malutkim pokoju w jednym z ośrodków wypoczynkowych w Głuchołazach.
- Człowiek stara się patrzeć optymistycznie. Święta to czas cudów, więc może wydarzy się coś lepszego – liczy pani Żaneta.
Kobieta mieszkała nieopodal mostu porwanego przez rzekę Białą Głuchołaską. Mieszkanie zostało zalane po sufit. By do niego wrócić… daleka droga.
- Na dzisiaj w moim mieszkaniu nie ma nic – przyznaje kobieta.
Tynki na ścianach i podłogi w mieszkaniu są skłute.
- Od początku po powodzi pracują osuszacze, bo trzeba to porządnie wysuszyć. Moja Natalia jest dzieckiem leżącym. I ona nie może przebywać w wilgoci – tłumaczy pani Żaneta.
Co kobieta i jej córka chciałyby dostać pod choinkę?
- Najbardziej zależy mi na suchym i bezpiecznym mieszkaniu. Żeby zapewnić córce odpowiednie warunki. I przede wszystkim czuć się bezpiecznie – mówi pani Żaneta.
Pan Jan i Ewa z Bodzanowa
Do ośrodka turystycznego, w którym przebywa pani Żaneta, trafiły też inne osoby poszkodowane w powodzi. W sumie 35 osób. Wśród nich jest pan Jan.
- Bardzo tęsknię za domem. Nie uciekałem z niego 70 lat, a teraz musiałem uciekać – mówi mężczyzna.
Na miejscu, w domu w Bodzanowie, prace remontowe koordynuje żona pana Jana, bo mężczyzna jest schorowany.
Tu też są gołe, nieotynkowane ściany.
- Nie wiem, gdzie mam postawić stół i zrobić Wigilię – mówi ocierając łzy pani Ewa.
- Nie umiem sobie wyobrazić tych świąt – przyznaje kobieta.
- Pomoc jaką otrzymujemy, jest znikoma. Próbuję, tak jak większość mieszkańców, remontować własnymi siłami – dodaje pani Ewa.
- Żona robi, co może. Ale na święta może się nie udać. A bardzo chciałbym pojechać do domu – mówi pan Jan.
Co pan Jan i jego żona chcieliby dostać pod choinkę?
- Poczucie bezpieczeństwa – mówi pani Ewa.
- Bardzo chciałbym więcej zdrowia. Taki słaby jeszcze nigdy nie byłem, jak teraz po powodzi. Moja choroba i powódź doszczętnie mnie zniszczyły – ubolewa pan Jan.
Kazimierz i Danuta ze Stronia Śląskiego
Po powodzi z bloków w Stroniu Śląskim ewakuowano prawie 300 rodzin. Konstrukcje budynków były naruszone, a mieszkania na parterze kompletnie zalane. Dzięki determinacji prezesa spółdzielni ludzie na świętą mogą wrócić do swoich mieszkań.
- Dla wielu ludzi te cztery kąty, dwa pokoje z kuchnią, słynne M3, to cały świat. Dla nich w pewnym momencie ten świat się wtedy skończył. Stali się bezdomnymi, tak mówili o sobie. Żadne hotele, apartamenty im tego nie wynagrodziły – mówi Tomasz Mazurek, prezes spółdzielni mieszkaniowej "Nasza Spółdzielnia" w Stroniu Śląskim.
Do mieszkania wrócili pani Danuta i pan Kazimierz.
- Cieszymy się, że jesteśmy w domu. Wszystkie święta spędzało się razem z rodziną w domu, a gdyby tego nie było, to odbyłoby się to na wygnaniu – mówią małżonkowie.
- Przeszliśmy ten szok, stres. Ważne, że żyjemy i wróciliśmy do mieszkania – dodaje pani Danuta.
Co pani Danuta i pan Kazimierz chcieliby znaleźć pod choinką?
- Szczęście i spokój – mówi pan Kazimierz.
- Dożyć 60-lecia małżeństwa, bo mamy w przyszłym roku w sierpniu – dodaje pani Danuta.
Pani Katarzyna z Lądka-Zdroju
Do swojego mieszkania w Lądku-Zdroju wróciła po kilku miesiącach pani Katarzyna, której historię pokazywaliśmy kilka tygodni temu. Mieszkała wówczas w ośrodku wojskowym.
- W tym roku zamierzam wyjechać na święta. Nie robię świąt u siebie. Człowiek nie ma serca patrzeć, na to, co się dzieje. I nikt nie chce do mnie przyjechać. Moje dzieci boją się wejść do mieszkania i dlatego ja jadę do nich – tłumaczy kobieta.
- Cicho się robi o powodzi. Nikt o tym nie mówi. Każdy myśli, że ludzie już wrócili do normalności, ale tak nie jest. Perspektyw na życie na razie nie ma – dodaje pani Katarzyna.
- Na święta ludzie życzą sobie tutaj mieszkań, domów, spokoju i ciepła – mówi nasza rozmówczyni.
Pani Agnieszka z Lądka-Zdroju
Pani Agnieszka, po tym jak zalało jej miejsce pracy - położoną w centrum pralnię, uruchomiła punkt pomocy.
By ruszyć z biznesem, wydała oszczędności i niewielką dotację. Biznesu jednak nie ma.
- Pralnia działa na zwolnionych obrotach. Nie ma za dużo prania – skarży się kobieta. I dodaje: - Nie ma turystyki, turysta do nas nie przyjeżdża. I nie ma prania w pralni. Umieramy w Lądku, z powodu braku turystów.
- Z ubezpieczenia dokładam do kosztów, ale za chwilę pieniędzy zacznie brakować. Jak ta tama puściła, to teraz puszczamy my wszyscy – zaznacza pani Agnieszka.
Kobieta święta spędzi w swoim domu z córką i mężem. Mieszkanie się uratowało, bo położone jest na pierwszym piętrze.
Co pani Agnieszka chciałaby znaleźć pod choinką?
- Chciałabym cofnąć czas, żeby tamten dzień się nigdy nie wydarzył – mówi.
Autor: wg
Reporter: Jakub Dreczka