Jadwiga Laskowska cieszyła się życiem do czasu, kiedy na jej twarzy nie pojawiła się nic nieznacząca zmiana skórna. Po konsultacji dermatologicznej, dostała antybiotyk, ten jednak nie zadziałał na tyle, aby pozbyć się stanu zapalnego. Rana przeniosła się na drugi policzek i zaczęła się sączyć, później przenosiła się na inne części twarzy zniekształcając ją.
Kobieta sześć lat temu była pacjentką Kliniki Dermatologii we Wrocławiu. Trudno uwierzyć w postawioną wtedy diagnozę. Zmiany chorobowe pani Jadwigi zostały uznane za samouszkodzenia, a pacjentka została wypisana do domu z zaleceniem brania leku na depresję. Szefem kliniki był wtedy profesor Eugeniusz Baran. Lekarz twierdzi, że obrażenia są wykonane przez samą panią Jadwigę.
-Tak, to jest to. To typowy przypadek Dermatitis artefacta. My najpierw wykluczamy wszystkie inne choroby. Jeżeli wychodzi nam, że nic nie ma z materii medycznej, przechodzimy do grupy psychodermatoz - mówi dermatolog prof. dr hab. Eugeniusz Baran.
Takiej diagnozy jak specjaliści we Wrocławiu nie postawił żaden z wielu innych lekarzy, u których do tej pory leczyła się pani Jadwiga. Nie uwierzył w nią również doktor Andrzej Dyczek z Krakowa, którego jest teraz pacjentką.
- Mogę sobie wyobrazić, że pacjent, któremu działy się takie rzeczy, na co dzień dotykał tego miejsca intensywnie, ale nie, że to było pierwotną przyczyną tego, co się stało - mówi Andrzej Dyczek.
Jednym z wielu szpitali, w których pani Jadwiga przechodziła badania, była także klinika w Zabrzu. Również tutaj lekarze nie ustalili przyczyn choroby pani Jadwigi.
- Tę pacjentkę na pewno przyjęliśmy, dlatego, że prosiła nas o to. W rozpoznaniu napisane jest obserwacja, pewnie były pobrane wycinki, przeprowadzone badania, należałoby zapoznać się z dokumentacją - mówi dr n. med. Barbara Filipowska, specjalista chorób skóry i wenerycznych.
W Zabrzu nad przypadkiem pani Jadwigi zwołano konsylium, które miało na celu dogłębną diagnozę choroby.
- U nas zawsze to się tak odbywa. Wizyta polega na obecności wszystkich lekarzy. Jesteśmy oddziałem klinicznym. Na pewno zapoznawaliśmy się z dokumentacją, którą miała. Staraliśmy się na pewno zrobić to, co było możliwe w tym przypadku- potwierdza dr n. med. Barbara Filipowska.
Pani Jadwiga jest też stałą pacjentką kliniki chirurgii twarzowo-szczękowej szpitala w Katowicach.
- W ciągu roku zrobiłam bardzo dużo. Przeprowadziłam taki panel diagnostyczny, w którym zaczęłam od tego samego, a kończąc na moich nowych pomysłach. Nie czuję, że czegoś nie dopełniłam - tłumaczy prof. dr hab. n. med. Iwona Niedzielska, ordynator oddziału chirurgii szczękowo-twarzowej.
Historia zmagań pani Jadwigi w poszukiwaniu diagnozy poruszyła prezes Stowarzyszenia Chorych na Mukopolisacharydozę i Choroby Rzadkie. Jej zdaniem największym problemem takich osób jak pani Jadwiga jest znalezienie odpowiedniego specjalisty.
- Oglądałam program o pani Jadwidze, jestem wstrząśnięta oferowaną opieką i zastosowanym leczeniem. Kolejny przypadek, który nie trafił na odpowiedniego lekarza. Współczuję jej głęboko, bo ja mam wszystkich podopiecznych w podobnej sytuacji. Nie mamy w Polsce złej diagnostyki, mamy problem z dotarciem do odpowiedniego specjalisty - mówi Teresa Matulka ze Stowarzyszenia Chorych na Mukopolisacharydozę i Choroby Rzadkie.
W polskim systemie służby zdrowia takim przewodnikiem chorego w dotarciu do specjalisty ma być lekarz rodzinny. Odwiedziliśmy przychodnię, do której przychodziła pani Jadwiga.
- Z pewnością ta pani była diagnozowana we wszystkich możliwych klinikach, jakie są tutaj dostępne. Należy pytać w tych klinikach, gdzie mają większe możliwości diagnostyczne, a nie w POZ-ecie. Była kierowana już chyba wszędzie, gdzie była taka możliwość – mówi jeden z lekarzy przychodni.
Pozostaje nam wierzyć, że wśród naszych widzów znajdzie się lekarz, który będzie umiał postawić prawidłową diagnozę i realnie pomóc pani Jadwidze. Pani Jadwiga, choć czuje się coraz słabiej w każdej chwili jest gotowa na takie spotkanie.