W domu Jana Mazocha

- Wypadek wyglądał tragicznie - pomyślałem, że on powinien zginąć na stoku – mówi o Janie Mazochu polski lekarz. – Jeśli to będzie możliwe, będzie znów skakał. On najchętniej już wyszedłby ze szpitala – mówi Barbara, narzeczona czeskiego skoczka.

Po upadku na zakopiańskiej Krokwi podczas konkursu Pucharu Świata Jan Mazoch długie dni leżał w śpiączce. Najnowszych doniesień z kliniki w Krakowie wyczekiwała cała Polska. Kiedy młody skoczek odzyskał przytomność, w zdumiewająco szybkim tempie zaczął wracać do zdrowia. Został przewieziony do szpitala w Pradze. Wszyscy są teraz dobrej myśli. Ale pierwsze dni po wypadku nie wróżyły nic dobrego. - Kiedy obejrzałem zdjęcia ze skoczni, wyglądało to tak tragicznie, że pomyślałem, że on powinien zginąć na stoku – mówi dr hab. Marek Moskała, ordynator Kliniki Neurotraumatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. – W ciągu 30 lat pracy miałem do czynienia z upadkami z mniejszej wysokości, które kończyły się zgonem lub kalectwem. Najtrudniejsze chwile przeżyli rodzice i narzeczona skoczka. Transmisję z Zakopanego oglądał ojciec Jana. Zadzwonił do żony. Za chwilę rozległ się telefon od Barbary, narzeczonej skoczka. - Mówiła – co mam robić, co mam robić? – opowiada Vera Mazochova, matka Jana Macocha. – Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Trudno o tym mówić. Byłam bezradna. Chciałam być z nim, a nie mogłam. Bliscy Jana pojechali do Krakowa. Czuwali przy nim. - Nie poznałam go – mówi Barbara Jezkova, narzeczona Jana Mazocha. – To była najgorsza chwila w moim życiu. Kiedy został wybudzony, a potem przenieśli go na korytarz, żebyśmy mogli do niego podejść, po raz pierwszy otworzył oczy. Popatrzył na mamę, potem na mnie i uśmiechnął się. Nigdy nie zapomnę tego uśmiechu. Barbara cały czas jest z Janem. Rodzice wrócili do domu, do Frensztatu, pięknego miasta w czeskich Beskidach. Jest tam narciarska skocznia, na której Mazoch jako dziecko zaczął trenować. Mieszkańcy miasta znają młodego skoczka, wielu z nich liczy na to, że wróci na skocznię. I pójdzie w ślady swojego dziadka, Jirziego Raszki, mistrza olimpijskiego z Grenoble. - Kiedy był na zawodach, zawsze przysyłał mi smsy: ”Mam problem, źle siedzę, co o tym myślisz, widziałeś mnie w telewizji” – mówi Jirzi Raszka. – Kiedy wracał, przychodził do mnie, konsultowaliśmy jego skoki. Rodzice Jana i jego narzeczona nie mają wątpliwości, że będzie chciał wrócić na skocznię. Barbara mówi, że bardzo się tego powrotu boi, ale jeśli Jan zdecyduje się na wznowienie treningów, nie będzie protestować. Teraz czeka na powrót ukochanego do zdrowia. I razem z nim – na narodziny ich dziecka. - Janek najpierw chciał chłopca – mówi Barbara. – Ale teraz mówi, że to obojętne, czy urodzi się chłopczyk, czy dziewczynka. Ważne, by dziecko było zdrowe. Imienia dla synka jeszcze nie mamy, a jeśli będzie córeczka to będzie Wiki – Wiktoria. W to, że Mazoch wróci na skocznię, nie wątpią jego fani. Ma ich teraz mnóstwo, przede wszystkim w Polsce. Na jego skrzynkę mailową cały czas spływają wiadomości. Jest ich kilka tysięcy, większość z Polski. - Dziękuję za wszystko, za wszystkie maile – Jan w telefonicznej rozmowie z Barbarą zwrócił się do polskich przyjaciół. – Niech trzymają za mnie kciuki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości