Kilka dni temu pod wpływem protestów mieszkańców Minister Środowiska Maciej Grabowski poinformował na swoim blogu o wycofaniu zezwolenia na transport niebezpiecznych odpadów z San Salwadoru do spalarni SARPI w Dąbrowie Górniczej. Zezwolenie obejmowała przyjęcie w celu spalenia 300 ton odpadów. Z informacji upublicznionych przez ministerstwo środowiska San Salwadoru wynikało, że do Polski wysłano statkiem niecałych 70 ton.
Niebezpieczne odpady z Salwadoru miały trafić do Polski ponieważ w Ameryce Południowej nie ma odpowiednich instalacji, w których mogłyby zostać bezpiecznie unieszkodliwione. Odpady pochodziły z małej miejscowości San Luis Talpa, gdzie zostały porzucone w 1984 r. O ich niezwłocznym usunięciu zdecydowano w czerwcu, kiedy u co najmniej 12 mieszkańców San Luis Tapla stwierdzono podejrzenie zatrucia toksycznymi oparami.
- Po decyzji ministerstwa o cofnięciu transportu odpadów czujemy umiarkowany optymizm i bardzo umiarkowaną radość. Bo Salwador to historia wręcz symboliczna biorąc pod uwagę fakt, że firma przerabia rocznie ok. 70.000 ton odpadów – powiedziała Uwadze! Halina Mucha – organizatorka protestów i mieszkanka znajdujących się w pobliżu spalarni Strzemieszyc.
Tymczasem jak wynika z udostępnionych TVN przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska danych wynika, że do końca października 2015 roku śląska spalarnia może sprowadzić z zagranicy 24 tysięcy ton groźnych odpadów. Największe transporty pochodzić będą z Włoch, gdzie zezwolenie przewiduje przywiezienie do Polski 15 tysięcy ton niebezpiecznych substancji. Pozostałe transporty przyjadą z Francji – ponad 4 tys. ton, Litwy – 2 tys. ton i Mołdawii 1,4 tys ton.