Ciała dwojga Polaków - matki i syna - wyłowiono z wody. Wcześniej przez kilka godzin byli poszukiwani. Zginęli w czasie ewakuacji jednego z hoteli.
Wyjechali, jak co roku
Pani Beata wraz z mężem Jarosławem i dziewięcioletnim synem Kacprem pojechali do Grecji na wakacje. Urlop spędzali w nadmorskiej miejscowości Mati.
- Co roku gdzieś wyjeżdżali. W tym roku pojechali akurat do Grecji. Mieli wracać dopiero 3 sierpnia, to był początek wczasów. Teraz wrócą, ale inaczej – przyznaje zrozpaczona Barbara Jędrzejczyk, matka zmarłej kobiety.
Szalejący w Grecji pożar zastał ich w hotelu. Gdy ogień dotarł do budynków, próbowali schronić się na łodzi. Wraz z innymi dziesięcioma osobami wypłynęli nią w morze. Łódź zatonęła. Wszyscy zginęli.
O tragedii pani Barbara i jej mąż Wincenty dowiedzieli się od najstarszej córki.
- Wstałam rano i widziałam w telewizji, że w Grecji są pożary. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że tam jest moja córka. Dzwoniłam do niej i do zięcia, ale nie odbierali, więc zadzwoniłam do najstarszej córki. Ona mi powiedziała, że Beata nie żyje, że się utopiła. Jeszcze miałam nadzieję, że to może pomyłka, że ocalała, ale niestety – dodaje pani Barbara.
Wnuk, syn, oczko w głowie
Rodzice pani Beaty starali się skontaktować z przebywającym na miejscu zięciem, aby dowiedzieć się, co dokładnie się stało.
- Zadzwoniłam do niego [zięcia – red.], ale nie dał rady rozmawiać. Jest w totalnej rozsypce. Miał straszny głos. Nie dał rady opowiedzieć, co się stało. Powiedział tylko tyle, że obsługa hotelu kazała wsiadać do łódek kobietom z dziećmi. Mężczyźni mieli zostać – relacjonuje pani Barbara.
By wesprzeć pana Jarka, do Grecji poleciał jego brat. Pomimo zapewnienia ze strony polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i biura podróży, z którym podróżowała rodzina, rodzice zmarłej pani Beaty nie mają żadnych szczegółowych informacji, na temat tego, co działo się z ich córką i wnukiem. Wszystkiego dowiadywali się z mediów.
- Wiemy tyle, ile dowiemy się z telewizji, albo ktoś nam powie. Nikt do nas nie zadzwonił, nie poinformował nas, że córka zginęła, że miała wypadek. Dopiero po południu przekazali informację, że ciało kobiety i dziecka wydobyli z morza – mówi pani Barbara i dodaje: - Jedyną pomoc dostaliśmy od najbliższych sąsiadów. Oni przyszli i zrobili nam herbatę. Przyjechała też cała moja rodzina, by nas wesprzeć.
Państwo Jędrzejczyk przeżyli podwójną tragedię. Stracili nie tylko ukochaną córkę, ale i wnuka.
- Mieli tylko jedno dziecko. Kacper był dla nich całym światem. Bardzo dobrze się uczył, w maju szedłby do komunii. Pięknie śpiewał, układał wiersze. Zawsze przyjeżdżał i nam śpiewał, laurki robił na święto babci i dziadka – mówią dziadkowie.
Oboje wspominają, jak para cieszyła się z wiadomości o ciąży pani Beaty. Kacper był długo wyczekiwanym dzieckiem.
- Oni mieli problemy, bardzo starali się o to dziecko. Jak Beata zaszła w ciążę, to była wielka radość. Oboje byli zadowoleni. Zięć ją na rękach nosił. Byli bardzo dobrym małżeństwem. Jak Jarek wróci do swojego domu? Tu będzie mu przypominało wszystko. Razem ten dom budowali, urządzali. Dla niego to będzie duża trauma – kończy pani Barbara.
W pożarach w Grecji zginęło prawie 80 osób. Część ofiar, ratując się przez płomieniami utonęła w morzu. Jak twierdzą greckie służby, pożar jest już opanowany, ale liczba ofiar najprawdopodobniej będzie dużo większa.