Upił się i zabił synka

- Pracuję 30 lat, ale nie widziałem czegoś takiego, do dziś nie doszedłem do siebie – lekarz pogotowia mówi o 10-miesięcznym chłopcu, którego wiózł do szpitala. Skatowany przez ojca Piotruś zmarł podczas próby reanimacji.

Pogotowie w Zgierzu odebrało kilka dni temu dramatyczne wezwanie o pomoc z Aleksandrowa Łódzkiego. Młoda kobieta krzyczała, że jej syn leży nieprzytomny w łazience. Kiedy pogotowie przyjechało na miejsce, z domu wybiegli kobieta i mężczyzna z dzieckiem na ręku. Lekarze w karetce próbowali je reanimować. - Dziecko było wyziębione, wręcz lodowate – mówi Romuald Smolarek, sanitariusz Pogotowia Ratunkowego w Zgierzu. – Sine na całym ciele, najbardziej na klatce piersiowej i twarzy, na czole miało ślad po uderzeniu. Chłopiec mimo prób reanimacji zmarł. Policja przesłuchała jego ojca. Postanowiła go zatrzymać. Wkrótce prokuratura postawiła mu zarzut zabójstwa syna. - Przesłuchany najpierw nie przyznał się do zarzucanego czynu - mówi Ewa Małolepsza – Kiryczuk z Prokuratury Rejonowej w Zgierzu. – Mówił o nieszczęśliwym wypadku – szedł z dzieckiem na ręku, potknął się o próg i upadł na dziecko. Potem przyznał, że uderzył dziecko, a dalszego ciągu nie pamięta. Jak wynika z ustaleń śledztwa, ojciec Piotrusia, 23-letni Łukasz P. pił alkohol z dwoma kolegami. Matka Piotusia była wtedy w pracy. Gdy wróciła, zastała pijanego męża i nieprzytomne dziecko. - W domu był bałagan, on wybiegł z dzieckiem, był pijany – mówi Sylwia Wąsek, matka Piotrusia. – Dziecko było prawdopodobnie myte. Woda była w kuchni, na dywanie. Czy on w tej wodzie je bił… Jeden z dwóch kolegów, którzy pili z Łukaszem P. opowiada, że pół godziny po tym, gdy obaj wyszli z jego mieszkania, Łukasz P. zadzwonił do niego – Piotruś umiera, mówił, prosił, by przyszedł do niego. Kiedy mężczyzna wrócił, mieszkanie było puste, wkrótce przyjechała policja. Łukasz P. ma 23 lata. Jest znany policji - notowano go za pobicie sąsiada. Bił też Sylwię, mimo to nigdy nie zgłosiła się na policję. Zrezygnowała dla niego ze szkoły, wyprowadziła się z domu. Choć matka radziła jej powrót, została z Łukaszem. - Pierwszej awantury nie pamiętam, byłam wtedy w ciąży – mówi Sylwia Wąsek. – Później, jak się przeprowadziliśmy, wszystko tak nagle zaczęło się walić. Chciałam odejść, ale za każdym razem, jak przepraszał, miałam nadzieję, że się to zmieni. Dopiero potem dotarło do mnie, że tacy ludzie się nie zmieniają. Sylwia jest pod opieką policyjnego psychologa, ale nie może dojść do siebie. Rozpacza nad śmiercią ukochanego dziecka. Łukaszowi P. za zabójstwo synka grozi dożywotnie więzienie. Pogrzeb Piotrusia odbędzie się w poniedziałek.

podziel się:

Pozostałe wiadomości