Ryszardowi Nieckarzowi przedsiębiorcy z branży warzywnej miesiąc temu próbowano kilkakrotnie podpalić dom i hurtownię. Tym razem zaatakowano jego kuzyna, który jest właścicielem zakładu pogrzebowego.
- Przed godz. 4 usłyszałem świst w oknie. Zobaczyłem, że coś tu się zaczyna palić, wybiegłem. Przy kole samochodu był ogromny ogień i kupa dymu. W ten dzień założyłem monitoring. Dzięki temu zobaczyliśmy jak nadjeżdża samochód. Pojechał w stronę Miłoszowa, wracał na zgaszonych światłach, w połowie zapalił. Kiedy przejechał, po 10 sekundach widać, jak to coś leci – mówi Marcin Skrzyński.
Chodzi o petardy, które wpadły na podwórze.
- Całe szczęście to nie wpadło pod samochód. Odbiło się od ściany i oparło się o opony. Boję się o swoje życie i swojej rodziny. Jeżeli wpadłoby to pod samochód to, by się zapalił. Automatycznie zapaliłby się też dom – mówi Skrzyński. I przyznaje, że założył monitoring po serii podpaleń u kuzyna.
Trzy podpalenia
U państwa Ryszarda i Danuty Nieckarzów byliśmy po raz pierwszy przed miesiącem. Nieznani sprawcy trzykrotnie koktajlami Mołotowa oraz substancjami łatwopalnymi zaatakowali ich dom oraz hurtownię. Rodzina nie ma zaufania do lokalnej policji.
- Zachowują się raczej nie tyle przyjaźnie, co jak sfrustrowani, z pretensjami, bo musieli się wziąć do pracy. Jestem zaniepokojona i zażenowana stosunkiem policji do obywateli – mówi Danuta Nieckarz.
- Po programie policjanci stwierdzili, że UWAGA! już tu nie przyjedzie. Stwierdzili, że zrobiłam show. I dalej nie będzie nic się działo – dodaje pani Danuta.
„Prawo unijne”
Od lubańskiej policji chcieliśmy dowiedzieć się, dlaczego funkcjonariusze nie złapali jeszcze podpalaczy. Komendant powiatowy nie miał dla nas czasu, dlatego przyszliśmy do komendy porozmawiać o pracy policjantów z oficer prasową policji, z którą byliśmy umówieni telefonicznie.
- Na terenie jednostki nie kręcimy. Dlatego, że jest taka decyzja. Są to przepisy unijne. Mamy 14 dni żeby państwu odpowiedzieć – stwierdziła asp. Magdalena Jóźwicka, zastępca oficera prasowego lubańskiej policji. Nie wyjaśniła, o jakie konkretnie chodzi przepisy.
W Prokuraturze Okręgowej w Jeleniej Górze potwierdziliśmy zastrzeżenia do pracy lubańskiej policji, która zajmuje się sprawą podpaleń i ataków na rodzinę Nieckarzów.
- Przesłuchano osobiście pana Nieckarza i innym świadków w tej sprawie. Te czynności osobiście wykonywał prokurator. Zlecono również szereg działań funkcjonariuszom policji m.in. zwrócono się o zabezpieczenie monitoringu ze stacji benzynowej pobliskiej do miejsca zdarzenia. Z uwagi na upływ czasu zapisu już nie było – mówi Tomasz Czułowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.
Ataki na inny zakład pogrzebowy
Okazało się, że podobne problemy jak rodzina państwa Nieckarzów miał pięć lat temu inny właściciel zakładu pogrzebowego z Lubania.
- Podpalenia, próby zastraszenia. To było na przykład rzucanie mocnymi przedmiotami w szybę – mówi Mieczysław Siergun, właściciel zakładu pogrzebowego. I opowiada o jednym ze zdarzeń. - Samochód zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od zakładu. Podpalacz wysiadł. Na oknie postawił koktajl Mołotowa i podpalił. Opaliła mi się cała elewacja.
Siergun opowiada też o innym incydencie.
- Monitoring wyłapał zamaskowaną osobę, która podeszła do moich drzwi. Była przygotowana, w jednym ręku miała strzykawki, w drugim wiertarkę akumulatorową. Przewiercił drzwi, wprowadził substancję, tak ohydnie śmierdzącą, że ciężko było wytrzymać. Ktoś chciał mnie stąd wykurzyć, przestraszyć. Te podpalenia nie były formą przestraszenia, miały na celu spalenie budynku – uważa.
Wówczas policja złapała podpalacza.
- To nie jest zasługa policji, że podpalacz został ujęty, tylko jego kobiety, bo źle ją potraktował. Miał otrzymać dużo więcej pieniędzy za spalenie budynku tylko zrobił to, co zrobił. Był na tyle wkurzony, że poturbował kobietę, a ta zgłosiła to na policję – wskazuje Siergun. I zaznacza. – Podpalacz musiał dostać zlecenie. Nikt nie drążył, kto mu to zlecił.
Reakcja właściciela trzeciego zakładu pogrzebowego
Z trzech zakładów pogrzebowych, które działają w mieście dwa były celem ataku.
- Może pan pojechać do trzeciego zakładu pogrzebowego. Może jego też podpalano? – sugeruje Siergun.
Udaliśmy się na miejsce. Właściciel nie chciał rozmawiać.
- Stoi pan u mnie, na mojej posesji – powiedział do reportera.
- No to zejdźmy – zaproponował reporter.
- Ale ja nie muszę nigdzie schodzić. I albo się stosujesz do moich zasad, albo się nie stosujesz. Proste?
- Czy były jakieś zastraszenia wobec pańskiego zakładu?
- Ale ty jesteś, kim w tym momencie dla mnie?
- Dziennikarzem TVN.
- Wywiad możesz sobie zrobić tam, kurde, na ulicy. O tutaj, jak linia idzie jest teren prywatny. Był pan w wojsku. Rozumie pan jedną zasadę? Odmaszerować.
- Czy zastraszał pan inne zakłady pogrzebowe, które wskazują, że może być pan w jakimś sensie zamieszany w te ostatnie petardy i podpalenia sprzed pięciu lat?
- Toczyły się jakieś postępowania, chodziłem do prokuratury, wyjaśnione zostało wszystko, nigdy o nic nie zostałem oskarżony – mówi.
- Czy pana ktoś zastraszał?
- Czy wyglądam na człowieka, który da się zastraszyć? Kolega sobie stoi, jeśli ma włączoną kamerę to mu roz…
Wtedy mężczyzna podszedł do naszego samochodu i zaczął krzyczeć.
- Nie filmuj tego i wypad mi stąd. I nie stój w ten sposób, bo zaraz wyjedzie auto i rozwali ci to auto. Bo stoisz w poprzek drogi.
Rozmowa sprzed pięciu lat
- Pięć lat temu spotkałem się z tym panem i powiedział, że jeżeli zakład pogrzebowy się u mnie otworzy to mnie spali – mówi Ryszard Nieckarz.
Przyznaje, że rozmowa była sam na sam i będzie to trudne do udowodnienia.
- Nie spodziewałem się, że ten człowiek posunie się tak daleko, że będzie mnie podpalał – dodaje Nieckarz.
Zdaniem Mieczysława Sierguna majątek Nieckarza podpala ta sama osoba, która zaatakowała jego zakład.
- Panie Nieckarz witamy w klubie. Jesteśmy podpalani przez tą samą osobę, ekipę. Ten sam sposób podpalania, ten sam samochód jeżdżący w pobliżu. Nie trzeba mieć tęgiego umysłu, żeby to wszystko połączyć – mówi Siergun
- W dalszym ciągu czujemy niepokój i lęk. Jeśli nie zamkniemy tego zakładu pogrzebowego, jeśli nie każemy wyprowadzić się naszemu kuzynowi z pomieszczenia, to dalej będą groźby i zastraszanie? - pyta Danuta Nieckarz.