Pani Paulina w grudniu miała zostać szczęśliwą matką. W ciąży kobieta dbała o siebie, regularnie chodziła na kontrole do ginekologa. Trzy tygodnie przed wyznaczonym terminem poczuła, że jej córeczka nie rusza się. Zaniepokojona kobieta pojechała razem z matką do pobliskiego szpitala.
KTG
- Widziałam malutką na USG. Lekarz pokazywał mi bicie serduszka i tętno. Powiedział, że przepływy są dobre, że wszystko jest dobrze. Mała ważyła ponad 3 kilogramy. Ucieszyłam się, że jest duża. Lekarz powiedział, że przejdziemy na KTG. Monitor wskazywał od 120 do maksymalnie 134. Zdaniem lekarza zapis był zawyżony, ale może coś się zmieni – opowiada pani Paulina.
Później pani Paulina od pielęgniarki usłyszała, że zapis KTG jest zbyt wąski na ten tydzień ciąży i należy porozmawiać z ginekologiem.
- Lekarz powiedział, że dzieci rodzą się z takim tętnem, żeby się nie denerwować, bo wszystko jest w porządku, a mała może śpi – mówi Paulina Klepacka.
Mimo niepokojących wyników, kobiety nie przewieziono na salę porodową. Lekarz postanowił, że pozostanie na oddziale. Sama musiała chodzić po szpitalnych korytarzach i załatwiać formalności. Rano miały być wykonane następne badania. Jednak kobieta prosiła o kolejne badanie KTG.
- Usłyszałam przeraźliwy płacz córki, który do tej pory w sobie czuję. Wiedziałam, że coś się stało. Wbiegłam do gabinetu, uklękłam i powiedziałam do córki: "Boże, co się stało?" Ona mówi, że jej dziecko nie żyje. Powiedziałam do doktora: „Błagam niech pan ratuje to dziecko”. A on, że już nie może nic zrobić, bo serce nie bije – mówi Agnieszka Klepacka, matka Pauliny i podkreśla: - Przyjechaliśmy ze zdrowym dzieckiem, a tu nagle taka sytuacja. Cały czas zadawałam sobie pytanie, co się stało? Lekarz powiedział do mnie, że tak się czasem zdarza, że zdrowe dzieci umierają.
- Najbardziej boli mnie, że nie postarali się jej uratować. Chociażby próbując cesarskiego cięcia. Oni nie zrobili nic – mówi pani Paulina.
Wyniki badań pani Pauliny pokazaliśmy doktorowi Ryszardowi Frankowiczowi. To lekarz ginekologii, który od lat zajmuje się błędami medycznymi. Doktor uważa, że jego kolega po fachu powinien od razu reagować na nieprawidłowy zapis KTG.
- Najkorzystniej byłoby w podobnej sytuacji na stałe zamontować zapis KTG, ponieważ pozwala obiektywnie ocenić sytuację płodu i przestrzega przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Tego tutaj nie było, więc nie zachowano ostrożności i staranności – podkreśla.
Sprawą śmierci dziecka pani Pauliny zajęła się Prokuratura Regionalna w Szczecinie.
- Postępowanie jest na bardzo wczesnym etapie, dopiero po uzyskaniu sądowej sekcji zwłok będzie wiadomo coś więcej. A naprawdę będziemy mogli coś powiedzieć, kiedy będziemy dysponowali opinią biegłych – mówi Marcin Lorenc, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Szczecinie.
Kolejne przypadki
Okazuje się, że więcej kobiet oskarża tego samego lekarza o to, że popełnił błąd w trakcie porodu. W przypadku pani Renaty, medyk nie tylko niewłaściwie odczytał wskazania KTG, ale też nie zauważył zapalenia wyrostka robaczkowego.
- Trafiłam na OIOM. Moje dziecko również zostało przetransportowane do innego szpitala w bardzo ciężkim stanie. Żyło niecałą dobę. Sekcja zwłok wykazała, że było zainfekowane tymi samymi bakteriami, które ja miałam – mówi kobieta.
Sąd uznał, że lekarz w tym przypadku popełnił błąd i skazał go na rok więźnia w zawieszeniu na 5 lat. Wyrok jest nieprawomocny, bo obie strony odwołały się.
Pani Renata nie może uwierzyć, że sprawa pani Pauliny dotyczy tego samego medyka.
- Założenie tej sprawy miało spowodować, że więcej takich przypadków nie będzie. Żeby ten lekarz pomyślał, co robi, wykazał więcej empatii. Ewentualnie, żeby się przeszkolił, jeżeli nie ma wiedzy. Chciałabym, żeby ten lekarz miał zakaz wykonywania zawodu i żeby wyrok pozbawienia wolności był bezwzględny – mówi.
Państwo Studzińscy 9 lat temu przeżyli podobną tragedię. Pani Monika rodziła dziecko w tym samym szpitalu. Lekarz mimo, faktu że termin porodu minął i próśb o cesarskie ciecie, kazał kobiecie czekać na naturalny poród.
- Biegli jednoznacznie uznali, że popełnił błąd. Wystarczyło wcześniej zrobić cesarskie cięcie, nie trzeba było czekać. O godz. 10:50 odchodziły śmierdzące wody, a on i tak półtorej godziny czekał. Cały czas się zastanawiam, czym kierował się ten lekarz – mówi Jan Studziński.
„Przepraszam? To nie leży w kompetencjach”
Postanowiliśmy porozmawiać z dyrektorem szpitala, który zatrudnia lekarza, by dowiedzieć się, czy zamierza wyciągnąć wobec lekarza konsekwencje.
Mimo iż dyrektor szpitala miał się pojawić w ciągu kilkudziesięciu minut, czekaliśmy na niego kilka godzin, w międzyczasie postanowiliśmy porozmawiać z samym lekarzem.
- Sprawa jest rozstrzygana. Wszystko jest zgłoszone do prokuratury i sprawa jest badana – uciął.
Po kilku godzinach oczekiwania na dyrektora szpitala zaproponowano nam jedynie rozmowę z rzecznikiem prasowym.
- Jeżeli jakakolwiek sprawa jest badana przez prokuraturę, to nie jesteśmy uprawnieni do zajmowania stanowiska. Co ważne, nasze komentarze byłby zdecydowanie przedwczesne – twierdzi rzecznik szpitala.
Wobec takiej postawy szpitala, pani Paulina postanowiła zgłosić sprawę śmierci swojego dziecka do rzecznika odpowiedzialności zawodowej Izby Lekarskiej w Szczecinie.
- My, jako środowisko, dowiadujemy się o tej sprawie w tej chwili - mówi prof. Jacek Różański, Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy w Szczecinie.
Prof. Jacek Różański przyjął skargę pani Pauliny i zapewnił, że sprawa będzie zbadana najszybciej jak to możliwe.
- Musimy wyleczyć lekarzy ze zbytniej pewności siebie, arogancji, niedbalstwa i rutyny, bo nie tego oczekujemy, nie za to płacimy. Lekarze przekonani są o swoim znawstwie, o swojej nieomylności, a obawiam się, że jest to nieuzasadniona postawa – mówi dr Ryszard Frankowicz.