Trujący potok w Wałbrzychu

Od sześciu lat na jednym z wałbrzyskich osiedli wypływa z ziemi toksyczna ciecz. Jednak dopiero pod koniec lipca starosta powołał sztab kryzysowy, który ma wyjaśnić, skąd w ziemi wzięła się trucizna i jak zatrzymać wyciek.

Toksyczna ciecz wycieka ze wzgórza przy ul. Św. Józefa w przemysłowej dzielnicy Wałbrzycha Sobięcin. Wybija w czterech miejscach - w jednym jest przezroczysta i śmierdząca, w innym czarna i bezwonna. Toksyczne potoki zbiegają się w jednym miejscu i znikają pod ziemią. Nikt nie wie, co się dalej z nimi dzieje. W potoku część związków chemicznych osadza się na dnie, część tworzy białą zawiesinę na powierzchni, inne reagują ze sobą. Do powietrza przedostają się m.in. cyjanki wonne, amoniak i siarkowodór, który zapachem przypomina zgniłe jaja. Wszystkie te związki są niebezpieczne dla zdrowia. W budynku, obok którego wycieka trucizna, ma warsztat samochodowy i mieszkanie Mirosław Mróz. W maju 2006 r. skażona woda zaczęła sączyć się ze ścian w piwnicy. Gospodarze najpierw próbowali uszczelnić ściany. Potem wstawili cztery pompy, które opróżniały gromadzące się nieczystości. Na koniec zrobili wykop, dzięki któremu ciecz omija budynek. Z powodu wycieku, jak mówi Mirosław Mróz, podupadł mu biznes. Musiał zamknąć zakład, zwolnił sześć osób. Wyprowadzić się jednak nie chce. Toksyczną ciecz badała już straż pożarna, sanepid i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Wałbrzychu. Teraz sprawę wycieku ma wyjaśnić powołany przez starostę Zespół Reagowania Kryzysowego. Na razie urzędnicy niewiele wiedzą. Przeprowadzają badania wody, by ustalić potencjalnego truciciela lub przyczynę wypływu. W pobliżu jest koksownia, fabryka siarki i amoniaku, wysypisko oraz nieczynna kopalnia, do której podobno kilkadziesiąt lat temu, przy likwidacji wrzucono setki starych opon, są też stare szyby pokopalniane. Liczba pierwiastków chemicznych występujących w cieczy jest tak duża, że uniemożliwia szybkie ustalenie źródła wycieku.

podziel się:

Pozostałe wiadomości