„Zwierzęta przerzucane za głowę”
Aktywiści Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva przez kilka godzin z ukrytymi kamerami przyglądali się skupowi jagniąt w Bańskiej Niżnej na Podhalu. To tutaj okoliczni hodowcy owiec przywozili zwierzęta transportowane potem między innymi do Rumunii i Włoch. Skup powinien być kontrolowany przez przedstawicieli powiatowego lekarza weterynarii z Nowego Targu.
- Zauważyliśmy, że zwierzęta są traktowane bardzo brutalnie. Przerzucane, często za głowy, za nogi. Wrzucane do kojców, w których były potem trzymane w bardzo dużym zagęszczeniu. W kojcach nie miały poideł z wodą, więc przez kilka godzin, kiedy ten skup trwał, były pozbawione dostępu do wody – mówi Paweł Artyfikiewicz z Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt VIVA.
Fundacja Viva, chcąc skontrolować stan zwierząt w ciężarówce, poprosiła o pomoc Inspekcję Transportu Drogowego. Z dokumentów przewozowych wynikało, że jagnięta miały pokonać trasę 1500 kilometrów w 29 godzin. Okazało się, że w ciężarówce nie znaleziono żadnego jedzenia, a wodę włączono dopiero na wyraźne żądanie aktywistów Vivy, choć kontrola trwała prawie trzy godziny, a zgodnie z przepisami już po dwóch godzinach powinna być włączona woda.
822 sztuki. „Jest przeładowany”
- Tu się podbiła pani lekarz powiatowa, że godzina czternasta coś załadowali dopiero – mówi funkcjonariusz ITD, który kontrolował dokumenty.
- Nie. Zaczęli załadunek 11:50 – sprostowała Anna Plaszczyk z Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt Viva!
- Są 822 sztuki, powierzchnia jest 122,1 – dodaje inspektor.
- Jest przeładowany – komentuje Anna Plaszczyk.
- No to trzeba od razu dzwonić po panią, która się tu podbiła – oświadcza przedstawiciel ITD.
Zgodnie z instrukcją wydaną przez Głównego Inspektora Weterynarii, na metrze kwadratowym nie powinno być więcej niż pięć jagniąt. W kontrolowanej ciężarówce jechało o ponad dwieście zwierząt za dużo. Ale to nie jedyne, co zaskoczyło kontrolujących. Powiatowa lekarz weterynarii podała, że załadunek zwierząt rozpoczął się dopiero o godzinie 14, a nie o 11:50, jak zarejestrowali swoimi kamerami obrońcy praw zwierząt. Wydłuża to czas podróży jagniąt z dopuszczalnych 29 godzin do ponad 31, na co nie zezwalają unijne przepisy.
- Jest kilka leżących sztuk, które budzą nasze duże wątpliwości co do tego, czy powinny być transportowane – zauważa Anna Plaszczyk.
Lekarz weterynarii nie wysiadła z samochodu
Na miejscu kontroli, poza policją, pojawił się także właściciel skupu. Mimo licznych telefonów powiatowy lekarz weterynarii odmawiała przyjazdu twierdząc, że wszystkie jagnięta są w bardzo dobrym stanie.
- To nie jest możliwe, żeby ten transport pojechał z tym zwierzęciem w tym momencie – mówi Anna Plaszczyk, a inny aktywista zwraca się do właściciela skupu: - Może pan ją wyjąć i zbadać?
- Jako lekarz weterynarii? Ja nie jestem tu jako lekarz weterynarii, jestem tylko jako, powiedzmy.. eksporter – odparł właściciel.
Obrońcy praw zwierząt zauważyli, że część jagniąt zachowuje się jakby były chore. Zgodnie z przepisami lekarz weterynarii wezwany na interwencję powinien sprawdzić w jakim są stanie, zbadać czy nie mają połamanych kończyn, albo czy nie są zakleszczone. Chore lub mające uszkodzenia ciała i cierpiące zwierzęta powinny zostać wyładowane z transportu i zabrane do leczenia. Powiatowa lekarz weterynarii, odpowiedzialna za ten transport, pojawiła się na miejscu kontroli po ponad dwóch godzinach. Nie wysiadła z samochodu.
„Złamane prawo”
Mimo protestów aktywistów Vivy transport jagniąt, bez sprawdzenia przez lekarza weterynarii, pojechał dalej. Nagranie z kontroli pokazaliśmy profesorowi Andrzejowi Elżanowskiemu, zoologowi Polskiej Akademii Nauk.
- To jest już przykład nie skandaliczny, ale horrendalnego zachowania inspekcji weterynarii. Ta pani złamała prawo co najmniej trzy razy, a myślę że cztery razy. Po pierwsze pozwalając na przeładowanie tej ciężarówki – mówi Elżanowski.
Profesor zauważa, że zwierzęta w transporcie były różnej wielkości, przez co małe jagnięta były zadeptywane.
- Oczywiście najbardziej rażącym złamaniem prawa jest to, że po wezwaniu przez Inspekcję Transportu Drogowego i policję, lekarz nie dopełniła obowiązku sprawdzenia tych zwierząt. Wszystko wskazuje na to, że chore zwierzęta wyjechały za granicę, a to stwarza zagrożenie epidemiologiczne i stwarza zagrożenie zdrowia również dla konsumentów - dodaje zoolog.
„Wynocha stąd”
Po 16 godzinach od rozpoczęcia transportu, tir z jagniętami zatrzymał się na Węgrzech. Mimo że plan podróży przedstawiony Inspekcji Transportu Drogowego nie zawierał informacji o przerwie dłuższej niż godzina, okazało się, że zwierzęta zostały tu wyładowane na ponad dobę. Aktywistom z Fundacji Viva nie pozwolono zobaczyć z bliska jagniąt, ale zauważyli, że jedno ze zwierząt leży nieruchomo, odizolowane od reszty. Przed ponownym załadunkiem do nowej ciężarówki próbowali dowiedzieć się czy jest chore.
- Wynocha! Żadnych telefonów, badań, koniec! Wynocha stąd – usłyszeli aktywiści.
Udało im się porozmawiać z węgierskim lekarzem.
- Powiedział, że jego zdaniem zawiodły polskie służby, że jest to nasz polski problem, ponieważ jeśli były te chore owce, to one nie powinny wyjechać z Polski - opowiada Mikołaj Jastrzębski z Międzynarodowego Ruchu na Rzecz Zwierząt VIVA.
Przygotowując akcję przedstawiciele Fundacji Viva nawiązali kontakt z kilkoma międzynarodowymi organizacjami prozwierzęcymi, w tym z Sylvią Meriggi z Animal Angels. To dzięki jej pomocy ciężarówka została skontrolowana przez włoską policję zaraz po przekroczeniu granicy.
– Według mnie transport był przeładowany, jagniąt było na pewno za dużo. Część zwierząt było bardzo małych, nieodsadzonych, takich które potrafią pić tylko mleko matki. Poidła w tej ciężarówce na pewno nie były dostosowane do tak małych zwierząt – powiedziała.
Wezwana przez policję włoska inspekcja weterynaryjna skupiła się głównie na kontroli dokumentów. Uznano, że w Polsce na pewno sprawdzono stan zdrowia zwierząt. Transport pojechał dalej.
- Owce są w podróży trzy dni. Od momentu załadunku owiec, w miejscu ich odpoczynku, minęły ok 22, 23 godziny. Niestety, nie udało nam się uratować żadnej z tych, które były już w złym stanie w Polsce – przyznaje Anna Plaszczyk.
„Działania tej pani były nieodpowiednie”
Jagnięta trafiły do jednej z największych rzeźni w Europie. Przedstawiciele Fundacji Viva zawiadomili prokuraturę o ich zdaniem rażącym niedopełnieniu obowiązków przez powiatowego lekarza weterynarii z Nowego Targu. Nagrania ze skupu w Bańskiej Niżnej oraz kontroli w Polsce pokazaliśmy Głównemu Lekarzowi Weterynarii.
- Każdy lekarz weterynarii w przypadku takiego wezwania powinien zwrócić na to uwagę. Działania tej pani były nieodpowiednie. Powinna podjąć działania, szczególnie kiedy tam była policja, kiedy była inspekcja transportu drogowego – przyznał Krzysztof Jażdżewski, zastępca Głównego Lekarza Weterynarii.
Obrońcy praw zwierząt z Fundacji Viva zapowiedzieli, że wyniki śledztwa opublikowane w specjalnym raporcie prześlą do Najwyżej Izby Kontroli i Ministerstwa Rolnictwa.