Pożar wybuchł na drugim piętrze oddziału dla przewlekle chorych przy alei Legionów. Ogień zauważył jeden z pacjentów i zaalarmował dwie pielęgniarki, Bożenę Gawlik i Joannę Sekułę, które próbowały go gasić jedyną dostępną gaśnicą i wodą, którą musiały nabierać w miednice. Z takim wyposażeniem były bezradne wobec szybko rozprzestrzeniającego się ognia. Zdesperowane pielęgniarki wybiły szybę w jednym z pokoi i zaczęły wzywać pomocy. Wołanie o ratunek usłyszeli dwaj policjanci, którzy patrolowali ulice. - Kierowca patrolu zauważył pielęgniarki w oknie – mówi podkomisarz Dariusz Dziurka z Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. – Pobiegliśmy na piętro, zobaczyliśmy tylko dym, który dochodził do jednego metra wysokości. Mimo braku masek z tlenem, w duszącym dymie, Dariuszowi Dziurce razem ze starszym posterunkowym Sebastianem Wlazłym udało się wyprowadzić część chorych, zaalarmowali też straż pożarną i pogotowie. W akcji ratunkowej, która trwała do szóstej rano wzięło udział 12 jednostek straży pożarnej, czyli prawie 40 strażaków, policjanci z wydziału kryminalnego bytomskiej komendy policji i wszystkie bytomskie karetki. Ewakuowano 35 pacjentów. W pokoju, w którym wybuchł pożar, znaleziono całkowicie zwęglone ciała dwóch mężczyzn w wieku 72 i 56 lat. 84-letnia pacjentka z sąsiedniej sali zatruła się czadem. Przyczyny tragedii nie są jeszcze dokładnie znane. Najprawdopodobniej ogień zaprószył pacjent paląc papierosa. Sala, gdzie wybuchł pożar jest tak wypalona, że trudno odnaleźć ślady, które mogłyby jednoznacznie potwierdzić tę hipotezę. Prawdopodobne jest, że w tej sali nie działały wszystkie przyciski alarmowe przy łóżkach pacjentów, którymi mogliby wcześniej wezwać pomoc. Tak twierdzi przyjaciel jednego ze zmarłych. - Był prawdopodobnie jeden przycisk przy wejściu – mówi Józef Nizior, przyjaciel zmarłego. – Karol [pacjent, który zginął] skarżył się na to, że nie mają przycisków, ale nikt na to nie reagował. Zaniedbania w szpitalu potwierdziła prokuratura w swoich wstępnych ustaleniach w śledztwie. - Wynika z nich, że ten oddział nie był wyposażony w czujniki przeciwpożarowe, nie na wszystkich salach były przyciski alarmowe – mówi Władysław Czekaj z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu. W 2001 r. straż pożarna przeprowadziła kontrolę w szpitalu. Wykazała ona brak urządzeń oddymiających i niewydzielenie strychów. Szpital wydzielił część pomieszczeń na strychy, jednak poprosił o przedłużenie terminu usprawnienia oddymiania. To nie pierwszy przypadek, gdy brak przeszkolenia personelu i chaos w bytomskim szpitalu doprowadził do tragedii. Dwa lata temu z oddziału neurologicznego zimą w środku nocy wyszła w samej piżamie 86-letnia pacjentka z zanikami pamięci. Choć kobiety nie znaleziono do rana, nikt nie zawiadomił policji. Staruszka z powodu wychłodzenia zmarła. Jesienią zeszłego roku w tym szpitalu doszło do kolejnej tajemniczej śmierci pacjentki. Kobieta wypadła z okna i zginęła na miejscu. Do dziś nie wiadomo jak do tego doszło. Prokuratura umorzyła sprawę, ale wysłała do dyrekcji szpitala pismo nakazując poprawę dozoru nad pacjentami. Trzy miesiące później doszło do tragicznego pożaru. Teraz prokuratura musi ustalić, dlaczego zapanował taki chaos i nikt nie wezwał straży pożarnej, dlaczego wciąż nie było czujników, choć już cztery lata temu kontrolerzy nakazali je zainstalować, i czy personel przeszedł odpowiednie szkolenia.