Państwo Czarneccy z dwiema córkami wybrali się w niedzielę nad zalew Chańcza pod Kielcami. Ojciec z 12-letnią Agatą wynajęli kajak, matka ze starszą córką opalały się. Nagle na wodzie rozległ się potworny huk. - Nie da się tego opisać, jakby drzewo się łamało – mówi Krzysztof Jakubik, pracownik baru nad zalewem Chańcza. W kajak uderzyła motorówka. Wyrzuciła ojca Agaty do wody. Dziewczynkę wciągnęła śruba motorówki. Zginęła. - Ciało było potwornie pokiereszowane – mówi podinspektor Elżbieta Różańska – Komorowicz, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Kielcach. – Świadkowie, gdy opowiadali o tym, jak wyglądała Agata, nie mogli ukryć łez. Ojciec dziewczynki przeżył, ale w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala. Bez szwanku z wypadku wyszli jego sprawcy. Policja przesłuchała 42-letniego mężczyznę, który miał 0,2 promila alkoholu we krwi, i towarzyszącą mu w motorówce 28-letnią Ukrainkę. - Na 99 procent wiemy, że łódź prowadziła kobieta – mówi podinspektor Elżbieta Różańska – Komorowicz. – Twierdzi, że próbowała cofnąć łódź i że nie widziała kajaka. Pływający z bezmyślną brawurą na motorowych łodziach są zmorą zalewów w Polsce. Nie ma przepisów określających prędkość na wodzie. Tymczasem taka motorówka jest w stanie zmiażdżyć każdą mniejszą od niej napotkaną przeszkodę. Policja wodna jest często wobec piratów bezradna. - Niektórzy na łodziach motorowych obserwują nas przez lornetki, gdy widzą, że dopływamy do brzegu, wypływają. Gdy my z kolei wypływamy, oni się chowają – mówi sierżant Krzysztof Sobczyk z Zespołu Policji Wodnej przy posterunku policji w Rakowie. Prokurator prowadzący sprawę złożył wniosek o tymczasowy areszt dla sprawczyni wypadku. Grozi jej do ośmiu lat więzienia.