Tragedia matki i syna

Cierpiąca na zaburzenia psychiczne kobieta przetrzymywała swojego upośledzonego syna w komórce bez prądu i wody. Przez długi czas nikt nie potrafił pomóc chorym ludziom. Ich tragedia ujrzała światło dzienne dopiero dzięki interwencji dziennikarzy.

9 maja do redakcji opolskiej interwencyjnej strony internetowej zadzwonił telefon. Mieszkaniec Wrzosek, wsi pod Opolem, mówił, że w zaniedbanej komórce przetrzymywany jest chłopak, który nie chodzi, pełza po podłodze podpierając się rękami, nie mówi, jest brudny, zarośnięty. Dziennikarze pojechali na miejsce. To, co zobaczyli, wstrząsnęło nimi. - Gdy go zobaczyłem, nie byłem w stanie zrobić zdjęcia – mówi Robert Jarka, fotograf strony internetowej. – Chciałem mu pomóc. Dopiero po chwili mogłem fotografować. Już pół godziny później przyjechało pogotowie. Okazało się, że przetrzymywany w szopie jest dorosłym mężczyzną – ma 32 lata. W stanie skrajnego wycieńczenia trafił do szpitala. Nie chciał dać się zabrać sanitariuszom, bił głową o ścianę, gryzł się. O jego losie od dłuższego czasu wiedzieli mieszkańcy wsi. Mieszkał w szopie ze swoją matką. Sąsiedzi przynosili im jedzenie, zawiadomili też opiekę społeczną. Pracownice opieki przyjeżdżały do wsi, ale kobieta nie chciała ich wpuścić do domu. Nie udało się im nawet ustalić, skąd pochodzi i jak się ona i jej syn nazywają. Reporterce UWAGI! udało się to w krótkim czasie. Dotarła do kuzyna kobiety. Okazało się, że jeszcze kilka lat temu mieszkała ona w trzypokojowym mieszkaniu w bloku w Strzelcach Opolskich, z mężem i trójką synów. Nazywa się Genowefa O. - To była stuprocentowo normalna rodzina – mówi pan Władysław, krewny Genowefy O. – Oboje pracowali, ona uczyła w szkole rosyjskiego. W 98 r. po prostu zniknęła. Zabrała najstarszego syna, dwaj pozostali mieli wtedy po 10, 12 lat. Od tego momentu zaczęło być coś nie tak. Genowefa O. w 1997 r. była leczona w szpitalu psychiatrycznym w Toszku. Świadczy o tym dokument, który znajduje się w Ośrodku Pomocy Społecznej w Strzelcach Opolskich. Kilka miesięcy temu u Genowefy O. było pogotowie. Lekarz zauważył, że jej zachowanie odbiega od normy. - Mieści się ono w kryteriach patologicznej miłości, ale nie jest to sprawa do leczenia – mówi dziś Jan Iżykowski, lekarz pogotowia. Opieka społeczna w Dąbrowie twierdzi, że Genowefa O. zniknęła. Tymczasem reporterka UWAGI! zastała ją w domu we Wrzoskach. Kobieta rozpacza po zabraniu jej syna. - I tak mi pani nie pomoże, nakłamaliście w gazecie, że ja tu latami w klitce mieszkam, a ja tydzień raptem jestem – mówi Genowefa O. – Ja się staram, będę miała mieszkanie. On był przyzwyczajony do mnie, że mu coś dobrego przyniosę, że się naje tyle ile chce, wyśpi, ile chce. Nie jest przyzwyczajony do takiego ubrania, jak w szpitalu. Tyle zostało jedzenia, i ten chleb, i bułki, i kiełbasa… Gazety od razu nazwały Genowefę O. wyrodną matką. Tymczasem życie jej i jej syna to tragedia, którą można było złagodzić, gdyby bliscy, znajomi kobiety oraz odpowiednie instytucje wykazały więcej zainteresowania sytuacją chorych ludzi. - Myślę, że po trosze wszyscy popełniliśmy błędy – mówi Maria Feliniak z Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzelcach Opolskich. – Najbliższa rodzina, sąsiedzi, mąż, który gdyby do nas przyszedł i inaczej przedstawił sytuację, to może inaczej zareagowalibyśmy. Przeczytaj także:Ojciec czy matka?Śmierć matki i córkiZagłodzony na śmierćZamarzł pod płotem ---strona---

podziel się:

Pozostałe wiadomości