Tragedia, której można było uniknąć? Nie żyje troje dzieci

TVN UWAGA! 4502800
TVN UWAGA! 248975
Tragedia jaka wydarzyła się w Piechowicach na Dolnym Śląsku wstrząsnęła miasteczkiem. W pożarze zginęło troje, pozostawionych bez opieki, małych dzieci. Najbardziej niepokojące jest to, że w okresie, kiedy wydarzył się dramat, rodziną interesowało się wiele służb. Dlaczego nikomu nie udało się pomóc nieporadnej życiowo matce? Czy rzeczywiście zrobione zostało wszystko aby zmienić sytuację rodziny?

Około drugiej w nocy mieszkańców jednego z budynków w Piechowicach obudziły głośne krzyki dzieci. Ich mieszkanie było już pełne dymu.

"Dzieci nas uratowały"

- Był taki przeraźliwy krzyk, że mąż nie wiedział, co się dzieje. Obudził się i zleciał na dół do sąsiadów. Właściwie to dzieci nas uratowały, bo byśmy spłonęli tu wszyscy - mówi Wioletta Sinkowska-Gąska, sąsiadka rodziny.

- Dziadek dzieci otworzył mi drzwi, wyszedł i za nim zobaczyłem czerwoną łunę w przedpokoju. Wziąłem go i szybko wyszliśmy - opowiada Jarosław Gąska, mąż pani Wioletty. Dodaje, że nie byli w stanie wejść do środka. - To był ogień od podłogi do sufitu - tłumaczy.

Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Kiedy pojawiła się straż, w mieszkaniu nadal były dzieci.

- Pożar był mocno zaawansowany, szybko udało się go opanować. Po 10-15 minutach od rozpoczęcia akcji natknęliśmy się na pierwsze zwłoki, potem drugie, trzecie. Leżały w niewielkiej odległości od siebie, w jednym pomieszczeniu - mówi Radosław Fijołek, komendant miejski Straży Pożarnej w Jeleniej Górze. Dodaje, że do śmierci dzieci doszło prawdopodobnie jeszcze przed zaalarmowaniem o pożarze straży.

Dzieci zamknięte na klucz

Matki nie było w domu. Dzieci nie mogły wydostać się z pokoju, prawdopodobnie były zamknięte na klucz. W mieszkaniu nie było prądu, oświetlane było świecami. Dziadek, który spał za ścianą, nie słyszał krzyków.

- Obudził mnie dym, gryzło mnie w gardło - twierdzi Kazimierz Dynia, dziadek dzieci. Jak twierdzi, otworzył okno, wziął latarkę, a następnie próbował wejść do pokoju, w którym były jego wnuki. - Ogień jak buchnął na mnie, poparzył mnie tylko. Cofnąłem się - relacjonuje.

Przyznaje, że nie wie, co dzieci robiły za ścianą, a także że nie wiedział, że jego córki nie ma w domu. - Nic nie mówiła, że będzie wychodzić - twierdzi.

- Zamki były zdjęte z okien, a drzwi były zamknięte na klucz. One nie miały szans - mówi pani Wioletta.

- Magdalena K. [matka dzieci - red.] Została zatrzymana. Pierwszy zarzut jest związany z narażeniem dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia bądź życia w wyniku zaniedbań w opiece nad tymi dziećmi. Drugi zarzut jest to zarzut sprowadzenia nieumyślnie zdarzenia w postaci pożaru, w którym śmierć poniosły dzieci - mówi Sebastian Ziębicki z Prokuratury Rejonowej w Jeleniej Górze.

Samotna matka

Matka samotnie wychowywała dzieci. Nie pracowała. Nie chciała także korzystać z zasiłków socjalnych. Dzieci często pozostawały bez opieki.

- Dzieci rano jak były wypuszczane o 7-8, tak do wieczora one ganiały. Nie słyszałam, żeby ona kiedyś zawołała je na obiad - twierdzi pani Wioletta.

- Piątego października było pięć stopni na dworze. Ten najmniejszy, 4-letni Oskar, biegał po boisku w bluzce z krótkim rękawkiem, w samych majtkach i w klapkach. Pytam: gdzie była matka - mówi Paulina Sinkowska, sąsiadka rodziny. A pani Wioletta twierdzi, że dziećmi zamiast matki, opiekowało się najstarsze z rodzeństwa.

- Ona nigdy nie zwróciła się w normalny sposób do tych dzieci. Były wyzywane od k...w, dziwek, bękartów - twierdzi pani Paulina.

Według pani Wioletty matka zmarłych dzieci miała problemy z narkotykami. - W nocy przyjeżdżały samochody, w weekend, sobota, niedziela, dwunasta, pierwsza w nocy - wylicza. - Panowie w dresach, łyse głowy. Po jej twarzy było widać, że jest pod wpływem narkotyków - twierdzi.

Obie kobiety zaznaczają, że sprawa wielokrotnie zgłaszana była do opieki i na policję. Urzędniczki co jakiś czas zjawiać się miały na miejscu. - Jaki jest sens pukania w drzwi, jak nikt nie otwiera? One sobie postukały, cisza, i pojechały - mówi o urzędniczkach pomocy społecznej pan Jarosław.

"Nie było widać przemocy"

Częsta nieobecność dzieci, niepokoiła pedagogów szkolnych. Problem rodziny dyrekcja sygnalizowała urzędnikom.

- One były dziećmi wesołymi, nie było widać żadnej przemocy fizycznej, psychicznej też nie było. Reagowały bardzo spontanicznie i pozytywnie na matkę - twierdzi Marzena Sąsiada, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 1 w Piechowicach.

Z prośbą o interwencję w rodzinie do sądu wystąpiła Jolanta Gmyrek, pedagog szkolna. - Największą trudnością dla tych dzieci było to, że nie w pełni realizowały obowiązek szkolny. Powtarzały się takie stwierdzenia u mamy, że zaspali i nie mogli się zorganizować, żeby wyjść i zdążyć na lekcje. Trzeba było prosić o pomoc pracownika socjalnego MOPS-u, żeby rozeznał, co się dzieje. Bardzo często była zastana sytuacja, że wszyscy śpią - relacjonuje Jolanta Gmyrek. Jak twierdzi, matka dzieci jest pogubiona i bardzo potrzebuje zrozumienia.

Nieobecnością dzieci w szkole i problemami matki interesowały się pracownice socjalne.

- Ostatnio byłam w piątek przed tragedią, czyli pierwszego grudnia. Nie doszło do spotkania, ponieważ matka nie wpuściła mnie do domu. Wielokrotnie stukałam, pukałam, wiedziałam, że są w domu - mówi Jolanta Javurek, pracownica socjalna MOPS w Piechowicach. - Sporządziłam notatkę, sporządziłam [pismo - red.] do sądu, poinformowałam o tym kuratora za pośrednictwem pani pedagog - wylicza i potwierdza, że według niej matka dzieci była uzależniona. Rozmawiać jednak o tym Magdalena K. nie chciała. - Rozmawiałam wielokrotnie z mamą, mama zawsze zaprzeczała - twierdzi Jolanta Javurek.

- Może faktycznie trzeba było być bardziej konsekwentną, ale starałyśmy się pani Magdzie pomóc w każdej sytuacji. To pani Magda nie chciała takiej pomocy od nas - mówi Jolanta Karońska, kierownik MOPS w Piechowicach.

Nadzór kuratora

Efektem interwencji szkoły i opieki społecznej, było ograniczenie matce praw rodzicielskich i nadzór kuratora. Jednak to nie poprawiło sytuacji dzieci, a matka jeszcze bardziej stroniła od urzędników.

- Kurator objął nadzór w maju, w momencie, kiedy otrzymał odpis postanowienia prawomocnego. Wizytował rodzinę. Nie stwierdził, żeby dochodziło do jakichś zaniedbań dzieci - mówi Agnieszka Kałużna-Rudowicz z Sądu Rejonowego w Jeleniej Górze i dodaje, że w notatkach ani wywiadach kuratorskich nie pojawiła się sprawa uzależnienia od narkotyków.

Decyzją sądu, matka pozostanie w areszcie trzy miesiące. Biegli badają przyczyny tragedii śmierci dzieci oraz przyczyny pożaru. Prokuratura podejmie również w toku śledztwa wątek zaniedbań służb w zakresie sprawowania opieki nad rodziną.

podziel się:

Pozostałe wiadomości