- To było dla mnie piekło, tak nie powinno się postępować nawet z najgorszym człowiekiem - wspomina dziś chwile, gdy był torturowany, bezdomny mężczyzna, Wojciech. Do tych okrutnych wydarzeń doszło w lutym tego roku. - Zaczęli sobie robić taki worek treningowy i strzelać. Musiałem wytrzymać tyle strzałów, ile oni chcieli - opowiada.
Pomocna dłoń
Tuż po tym, jak informacje pojawiły się w mediach, mężczyźnie postanowił pomóc Zbigniew Chrapczyński i jego żona Beata. Para prowadzi w Kotlinie Kłodzkiej ośrodek dla alkoholików, którzy zdecydują się zerwać z nałogiem. - Zadzwoniłem do opieki społecznej i zapytałem, czy mają pomysł [na Wojtka - red.]. Mówię: "mogę zaproponować, żeby przyjechał do nas" - wspomina pan Zbigniew. Pan Wojtek, oprócz zakwaterowania, miał mieć zapewnioną terapię.
Niedługo potem w domu Beaty i Zbigniewa, nie martwiąc się o jedzenie i dach nad głową, mógł już nabrać sił do walki z chorobą alkoholową. Jak sam mówi, dom, do którego trafił, to "magiczne miejsce".
Dach nad głową, jedzenie i praca
A kim są właściciele domu? On - sądowy kurator, ona - pracownica sklepu. Gdy poznali się kilkanaście lat temu, byli alkoholikami, którzy po odwyku zaczynali nowe życie.
- Mieliśmy takie marzenie, żeby coś zrobić dla naszego środowiska, dla trzeźwych alkoholików - opowiada pani Beata. - Chcieliśmy stworzyć taki azyl, żebyśmy byli razem i mogli dzielić się swoim doświadczeniem i chorobą. Przez to, że się dzielimy, zdrowiejemy - mówi. W tej chwili w ich - jak nazywają swój przybytek - "domu trzeźwości" przebywa 11 mężczyzn. - My tym panom proponujemy, że mają dach nad głową, jedzenie i staramy się załatwić im pracę - mówi pan Zbyszek. Jak zaznacza, z sukcesami, bo już sześciu z podopiecznych zajęcie znalazło.
Niestety, zdarzają się też porażki. Dwóch na ośmiu mężczyzn w tym roku nie udało się panu Zbigniewowi wyprowadzić na prostą. - Jeden pojechał na przeszkolenie do Jelcza-Laskowic, cztery tygodnie i w ostatnim dniu "zaskoczył" - wspomina powrót podopiecznego do nałogu.
"Dajemy im czystą kartę"
Jak zaznaczają Chrapczyńscy, do swoich podopiecznych podchodzą z cierpliwością i zrozumieniem. - My dajemy im czystą kartę. Nie chcemy wiedzieć, jaką mieli przeszłość, jeżeli oni nie chcą o tym mówić - mówi o podopiecznych pani Beata. Niektórzy z nich po jakimś czasie przekonują się do tego, by znów dotrzeć do swoich rodzin.
- Rodzina zazwyczaj nie chce nawiązywać kontaktów, bo jeżeli były te kontakty, to "po coś" - mówi pani Beata. - Rodziny się boją tego, że "co on znowu ode mnie chce?" - dodaje. Proponuje więc, by mężczyźni wysyłali pocztówki, na których piszą numer telefonu. - Bardzo często na drugi dzień, jak kartka dotrze do adresata, jest ten telefon - mówi.
Pan Wojciech po tygodniu pobytu w "domu trzeźwości" zdobył się na telefon do siostry, z którą stracił kontakt wiele miesięcy temu. Wciąż jednak boi się o przyszłość: do rodzinnego domu nie ma powrotu, a dodatkowym problemem dla niego jest zniszczona alkoholem trzustka. Za kilka dni pan Zbyszek zawiezie go na terapię do pobliskiego ośrodka odwykowego, gdzie mężczyzna spędzi trzy tygodnie. - On, jak wróci do nałogu, to umrze. On się zapije - mówi pani Beata.
- To dar od Boga, że są tacy ludzie. Nie zdołam im się odwdzięczyć nigdy w życiu - mówi pan Wojtek.
"Chciałbym być takim leśnikiem"
Choć dom Beaty i Zbyszka to jedyne takie miejsce w Polsce, ich działalności nikt finansowo nie wspiera. Podopieczni alkoholicy mieszkają w domu trzeźwości Emaus za darmo. Małżeństwo utrzymuje się wyłącznie dzięki turystom, którzy mogą tu przenocować i kupić ekologiczne jajka, powidła i miód.
- Moją rolą jest, że chciałbym być takim leśnikiem, któremu przynoszą ranne zwierzę. I leśnik się cieszy, że zdrowieje to zwierzę i je puszcza z powrotem do natury - mówi pan Zbyszek.