Teściowa Śpiewa to właściwie duet, który Beata Łubczonek tworzy z zięciem Marcinem Milanowiczem. Pierwszą ich piosenką był „Warszawski słoik”.
- Dziś mamy ponad 30 piosenek i wszystkie są dobre – przekonują Łubczonek i Milanowicz.
- Beata zawsze była duszą towarzystwa, coraz większy krąg znajomych wiedział, że fajnie pisze. Zaczęło się od tego, że zwracali się do niej, np. żeby napisała piosenkę na czyjś ślub. Beata pisała pod znane melodie i robiła przeróbki. To było fantastyczne. Ale jak w naszym życiu pojawił się pierwszy zięć, który grał wcześniej w zespole rockowym, Beata powiedziała mu, żeby nagrać piosenkę na konkurs. Nagrali i od tego się wszystko zaczęło. Poszło w sieć i łyknęło – opowiada Waldemar Łubczonek, mąż pani Beaty.
Mokotów
Pani Beata jest warszawianką z Mokotowa.
- Wciąż mieszkam w domu, w którym urodziłam 58 lat temu. Ktoś może powiedzieć, że to nuda, bo ludzie się przeprowadzają i zmieniają prace. A ja mam tę samą pracę od 1983 roku. Samo życie jest bogate i dużo niesie. To z pozoru nudne, bo jest jeden i ten sam mąż od 37 lat, dzieci, zwykłe życie. Ale uważam, że jestem mistrzem w odnajdowaniu piękna i atrakcji w tym, co z pozoru wydaje się nudne i nieatrakcyjne – przekonuje Łubczonek.
Muzyczną pasję pani Beata zawdzięcza babci.
- Podobno jestem bardzo do niej podobna zarówno z wyglądu, a jestem kawał baby, jak i z humoru. Babcia zaszczepiła we mnie miłość do warszawskiej muzyki i folkloru. Słuchałam winylowych płyt, których babcia miała dużo. To był Grzesiuk, Kapela Czerniakowska, Orkiestra Uliczna z Chmielnej, Jarema Stępowski. Jako mała Beatka śpiewałam przed lustrem – wspomina.
Łubczonek wiersze i piosenki pisała już w szkole podstawowej. To była twórczość do szuflady, a w najlepszym przypadku dla grona najbliższych. Dziś przyznaje, że wtedy była zbyt nieśmiała, by swoją twórczość pokazać światu.
- Żeby być twórcą, który wychodzi do ludzi, trzeba mieć poczucie własnej wartości, spokój i odporność na hejt. Wiedzieć, że robi się coś i nie przejmować się za bardzo. Jedną z wielu zalet wieku dojrzałego jest to, że człowiek już się z nikim nie musi ścigać i może być w pełni sobą – mówi Łubczonek.
Największym wsparciem Teściowej jest jej mąż Waldemar, z którym poznała się 40 lat temu w klubie studenckim. Ona była zaraz po maturze. On miał 21 lat. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
- Najbardziej człowieka rozwija i pomaga mu, że jest kochanym. To jest coś fundamentalnego, za czym wszyscy tęsknią. Jeśli ma się pewność, że ta druga osoba kocha, pomimo różnych trudności, to masz poczucie bezpieczeństwa - uważa pani Beata.
- W dniu koncertu nie muszę niczego dotykać, on gotuje i sprząta, robi wszystko dla gwiazdy. Jest wielkim wsparciem – cieszy się pani Beata.
- To sympatyczne, jak mówią do mnie; „mąż Teściowej” – przyznaje pan Waldemar.
Rap
Beata Łubczonek nie śpiewa już tylko z zięciem. W ostatnim czasie stworzyła inny duet. Ze swoim najmłodszym dzieckiem, synem Kubą.
- Jest najlepsza w dostrzeganiu rzeczywistości, w opisywaniu jej. Sam się od niej uczę – przyznaje Jakub Łubczonek.
- Jak będzie na emeryturze, myślę, że całkowicie się poświęci artystycznym klimatom i będzie robić jeszcze więcej. Ona nie wytrzyma, jak idzie ulicą to bierze chusteczkę higieniczną i zapisuje teksty, choć teraz już robi to na telefonie – mówi Marcin Milanowicz.
- Patrząc czysto po ludzku, ktoś mógłby powiedzieć, że jestem życiowym bankrutem. Nie dorobiłam się mieszkania, ani dobrego samochodu, nie mogłam też dzieciom dać majątku. Natomiast to, co robię w zespole Teściowa Śpiewa, to nie forma rekompensaty. Płytkie jest patrzenie na życie z poziomu materializmu – kwituje Łubczonek.