Szpital gotów do spłonięcia

Po pożarze w bytomskim szpitalu, który wybuchł w sylwestrową noc i który spowodował śmierć trzech osób, stan zabezpieczeń przeciwpożarowych nie uległ tam poprawie. Urząd miasta, który jest właścicielem szpitala, nie ukarał dyrekcji. Czy trzeba czekać na następną tragedię?

O bytomskim szpitalu w UWADZE! mówiliśmy już kilkakrotnie. Informowaliśmy o błędach w zarządzaniu, które doprowadziły do kilku tragedii. Dwa lata temu z oddziału wyszła niezauważona przez personel kobieta, która zamarzła przed budynkiem szpitala. W ciągu kilku ostatnich lat już trzy osoby wypadły z okna ponosząc śmierć. W noc z 31 grudnia na 1 stycznia tego roku na jednym z oddziałów wybuchł pożar. Ogień zaprószył pacjent, paląc papierosa, choć pacjentom nie wolno palić. - Podczas wizyt nieraz byliśmy świadkami, jak on palił – mówi Józef Nizior, przyjaciel ofiary pożaru. – Dowiedzieliśmy się, że ma ciche przyzwolenie personelu. Nikt mu nie zwracał uwagi – na szafce leżały papierosy, zapalniczka, popielniczka. Brak przestrzegania zakazów nie był największym zaniedbaniem w bytomskim szpitalu. Kiedy wybuchł ogień, pacjenci na sali nie mogli zaalarmować personelu, bo nie działały dzwonki alarmowe. W sprawie pożaru zostało wszczęte śledztwo. Kilka dni temu prokuratura umorzyła postępowanie. Pięć miesięcy po tragedii postanowiliśmy odwiedzić szpital i sprawdzić, jak wyglądają w nim zabezpieczenia przeciwpożarowe. - Po ostatniej tragedii zostały natychmiast podjęte czynności sprawdzające stan instalacji przeciwpożarowych – mówi Grzegorz Nowak, zastępca dyrektora ds. organizacji Szpitala Specjalistycznego nr 1 w Bytomiu. Jednak już na samym początku spaceru po klinice z ukrytą kamerą, reporter UWAGI! natrafił na salę bez dzwonków alarmowych. Dyrekcja pisemnie zapewniała wcześniej, że dzwonki są na każdej z sal. Reporter odkrył też, że w miejscach, gdzie powinny znajdować się hydranty, były śmietniki, brak było węży przeciwpożarowych. Na większości oddziałów nie było także gaśnic, a z elewacji budynku odpadał tynk zagrażając zdrowiu przechodniów. Okna na oddziałach i korytarzach nie mają zabezpieczeń, a przecież w ciągu ostatnich lat trzy osoby zginęły wypadając przez okno z budynku szpitala. - Węże hydrantowe są zdeponowane, bo wcześniej były kradzione – mówi Grzegorz Nowak. – A okien nie można zaślepić, a poza tym – przyjdzie pan za dwa miesiące i powie, że okna są czarne, niedomyte. Jakieś prace tu muszą być prowadzone. Chodząc po szpitalu, reporter UWAGI! zobaczył także zakratowane drzwi ewakuacyjne zamknięte na zamki i kłódki. W razie pożaru pacjenci, jak i personel nie mają szans na ratunek. Rodzina jednej z ofiar, która spaliła się żywcem w pożarze, złożyła do prokuratury zażalenie na decyzję dotyczącą umorzenia śledztwa. Twierdzą, że ich sparaliżowany brat z powodów zaniedbań nie mógł wezwać pomocy, ponieważ dzwonki alarmowe były powyrywane ze ścian. Poinformowaliśmy o tym prokuraturę. - Jeśli informacje, zebrane przez państwa zestawić z ustaleniami, zawartymi w uzasadnieniu umorzenia, można zaryzykować twierdzenie, że są bardzo istotne – powiedział Tomasz Tadla, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Jak udało się dowiedzieć reporterowi UWAGI!, nawet wyremontowana w tym roku część szpitala w Bytomiu nie dostała od straży pożarnej pozytywnej opinii, ponieważ nie spełnia norm bezpieczeństwa. Odnowione oddziały funkcjonują jednak nadal. Straż nie może ich zamknąć, bo formalnie obiekt nie został oddany do użytku, między innymi za brak w miejscach ogólnie dostępnych sprawnego sprzętu przeciwpożarowego. - Istnieje zagrożenie bezpieczeństwa – powiedział po obejrzeniu materiałów nagranych w bytomskim szpitalu starszy brygadier Jarosław Wojtasik, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach. – Każdy pożar jest nagły, wywołuje stres. Nawet, jeśli personel byłby poinformowany, gdzie jest sprzęt przeciwpożarowy, mógłby do niego nie dotrzeć. Mimo tylu ewidentnych zaniedbań, Urząd Miasta, który jest właścicielem szpitala, nigdy nie ukarał dyrekcji lecznicy. Według magistratu nie było takich podstaw. - Moim zdaniem to dobrze zarządzany szpital – mówi Jarosław Więcław, naczelnik Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta Bytomia i na pytanie, czy nie przeraża go to, że w ciągu minionych dwóch lat zginęło tam sześć osób, z trudem znajduje odpowiedź: - To duży zbieg okoliczności. Oczywiście, jest wiele problemów, które trzeba wyjaśnić. Kiedy reporter UWAGI! przedstawił naczelnikowi nagrany w szpitalu materiał, ten przyznał: - Ktoś powinien ponieść za to konsekwencje.---strona--- Przeczytaj także:Tragedia w szpitalu

podziel się:

Pozostałe wiadomości