Na lekcjach wychowania fizycznego niejeden mistrz olimpijski łapał sportowego bakcyla. Dobrzy nauczyciele w-f potrafią dostrzec drzemiący w dziecku talent sportowy. To oni wychowują wybitnych sportowców. Niestety, takich nauczycieli jest coraz mniej. - Trafiłem na nauczyciela w-f, z którym trenowałem przez cztery lata podstawówki i całe technikum – opowiada Marian Wronin, sprinter. – To on doprowadził mnie do dobrych wyników. Ruch i wysiłek fizyczny to dla wielu dzieci ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Przy dużej aktywności sportowej, często brakuje im czasu na inne zajęcia. Jednak w większości przypadków szkolne lekcje wychowania fizycznego są pozbawione entuzjazmu. Nauczyciele siedzą i patrzą, a uczniowie jedynie grają w piłkę. Niewiele dzieci uczestniczy w dodatkowych zajęciach sportowych. - Jak mam klasę, która liczy dwudziestu czterech uczniów, to musze tę klasę jakoś podzielić – żali się Roman Hołopiak, nauczyciel w-f. – Dwunastu jest na boisku, dwunastu na sali gimnastycznej. - Nauczyciel gniewał się, bo nikt nie mógł trafić na zawodach do kosza – opowiada Adrian, uczeń liceum. – Uważał, że jeśli chodzi się na w-f i biega za piłką, to potem już wszystko trzeba umieć. Skąd my to mamy wiedzieć? Trzeba najpierw pokazać, jak to się robi. - Warunki do uprawiania sportu w szkole zdecydowanie się poprawiają – tłumaczy Adam Giersz z Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. – Teraz najwięcej zależy od nauczycieli. Dla bliźniaków Jakuba i Maćka lekcje w-f nie są nudne. Sport jest dla nich czymś naturalnym. Oprócz obowiązkowych zajęć w szkole, uczestniczą w treningach sekcji judo. Czuwa nad tym ich mama. - Judo, pływanie, skoki, kajaki, siatkówka, koszykówka i piłka nożna – wyliczają bliźniaki. – Chcemy jeszcze spróbować jazdy na nartach. - Sama kierowałam dzieci w odpowiednie miejsce – mówi z dumą Kinga Bojanko, mama Jakuba i Maćka. – Trenerzy potwierdzali, że dzieci mają zdolności. Takich jak oni nie ma jednak wielu.