- Do Prokuratury Rejonowej w Łomży wpłynęło anonimowe pismo, z którego treści wynika, że jedna z nauczycielek, zatrudniona w dwóch szkołach powiatu łomżyńskiego stosowała przemoc wobec uczniów. W tej sytuacji pismo przesłałem do Komendy Miejskiej Policji w Łomży oraz do Kuratorium Oświaty i Wychowania w Białymstoku. Po uzyskaniu informacji od tych organów, będzie podjęta decyzja co do dalszego postępowania – mówi Dariusz Błażejczyk Prokurator Rejonowy w Łomży. Nadbory, niewielka wieś koło Jedwabnego. To właśnie tam, w szkole podstawowej, do której chodzi kilkudziesięciu uczniów pracowała Jolanta T. – nauczycielka, o której wspomniano w anonimowym doniesieniu do prokuratury. Czy mogła krzywdzić uczniów? Dziennikarz UWAGI! próbował porozmawiać o tym z mieszkańcami okolicznych wiosek.
- Coś tam było. Że tam coś przywiązała czy co. Ale jak to było, to ja nie wiem, i nie wiem, czy to jest prawda. Coś, podobno, że skakanką ponoć przywiązała, ale to myśmy nie widzieli i nie słyszeli. To są raczej plotki – powiedzieli pierwsi odwiedzeni mieszkańcy wsi. Kolejne odwiedzane osoby potwierdziły, że jednak w szkole mogło dochodzić do przemocy.
- To było chyba ze trzy lata temu. Ale naszemu dziecku nic nie robiła, tylko krzyczała. Ja tylko z opowieści innych dzieci słyszałam, co na przykład robiła z tym głuchoniemym. Tego jednego to za karę przywiązała do kaloryfera. Aż się posikał – opowiada matka jednego z uczniów szkoły.
- Ja żadnej sytuacji nie widziałam, tylko tak ze słyszenia od tych dzieci znam. Że pani ich wiązała, jak ktoś niedobry był. Z palca tego dzieci nie wyssały – dodaje inna kobieta.
- Moja córka powiedziała mi, że pani na nich krzyczała. Jeżeli któreś dziecko się za głośno zachowywało, to pani zaklejała im taśmą twarz – mówi jeszcze ojciec jednej z uczennic.
Sprawa ujrzała światło dzienne, gdy dzieci czytały na lekcji wiersz „Nasza pani”, a potem oceniały swoją panią. Wtedy też nawiązały do tego, co miało miejsce, gdy dzieci były w zerówce. Nauczycielka poprosiła dzieci, by o wszystkim opowiedziały w domu. Rodzicom trudno było uwierzyć w to, co usłyszeli, dlatego zdecydowali się spotkać z obecną wychowawczynią swoich dzieci.
- Spotkaliśmy się z panią nauczycielką i zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy pani nauczycielka wszystko nam opowiedziała, co i jak. Okazało się, że nasze dziecko było wiązane i koleżanki dziecko było wiązane, po prostu prawie wszystkie dzieci były wiązane. Gdy wróciliśmy do domu, to zaczęliśmy z dzieckiem od nowa rozmawiać. Dopiero wczoraj wszystko nam powiedział. Byliśmy wstrząśnięci tym, co usłyszeliśmy – opowiada mama wiązanego ucznia. Mimo kilku tygodni, które minęły od lekcji, podczas, której uczniowie ujawnili te szokujące fakty, dyrekcja szkoły nie zrobiła niczego, by wyjaśnić tę sprawę.
- Psychologa wezwiemy jak będzie taka potrzeba. Jeżeli faktycznie byłaby tu taka sprawa, to ja jako pierwszy bym krzyczał, że trzeba tę osobą zwolnić i zająć się dobrem dzieci. Ale ja w to wszystko na razie nie wierzę – mówi Andrzej Narewski, dyrektor SP w Nadborach Nauczycielka nie pracuje już w szkole w Nadborach. Od trzech lat uczy dzieci w klasie zerowej w szkole podstawowej w Jedwabnem.
- Ja przez całą swoją karierę ani nie uderzyłam dziecka, ani nie przywiązałam do kaloryfera. Ja nie stosuję i nie stosowałam wobec dzieci żadnej pomocy – broni się Jolanta T., oskarżana nauczycielka.
Czy pięcioro dzieci byłoby zatem w stanie zmyślić całą historię i umówić się, że będą ją opowiadać?
- Nie wierzę w to, że te dzieci same to zmyśliły. To są mali, bardzo niewinni ludzie, którzy tak naprawdę nie potrafią manipulować światem. Nie ma takiej możliwości. Dzieci w tym wieku nie używają kłamstwa w taki świadomy sposób do zadania cierpienia. Tym bardziej, że mamy do czynienia z nauczycielką, z którą one się już nie stykają – komentuje sytuację Marta Żysko-Pałuba, psycholog.
Kuratorium Oświaty w Białymstoku wysłało do szkoły w Nadborach kontrolerów. W niedzielę policja przesłuchała rodziców uczniów. Do tej pory nikt nie zapewnił jednak uczniom opieki psychologicznej.