Szef zwyczajnych bohaterów

Generał Janusz Skulich, komendant wojewódzki śląskiej straży pożarnej, dowódca akcji ratunkowej po katastrofie katowickiej hali, wahał się, czy zostać strażakiem, czy aktorem. Egzaminów do szkoły aktorskiej nie zdał. Dwa dni później dostał się do Szkoły Głównej Służby Pożarnej w Warszawie.

- Mój ojciec przez wiele lat był członkiem i naczelnikiem Ochotniczej Straży Pożarnej – mówi generał Janusz Skulich. – Przypominam sobie, gdy wyły syreny, ojciec wybiegał, matka mu szykowała rzeczy. Może dlatego spodobała mi się ta praca. Nazwisko Janusza Skulicha poznała w tym tygodniu cała Polska. 42-letni komendant śląskiej straży pożarnej dowodził akcją ratunkową po katastrofie hali katowickich targów. Koordynował działania ponad tysiąca ratowników: strażaków, policjantów, członków służb medycznych, ratowników górskich i górniczych. Według zgodnej opinii fachowców, ale też ludzi, których ratowano, akcja była przeprowadzona wzorcowo. Do pochwał generał w ogóle się nie odnosi. Jego zdaniem w zawodzie strażaka nie mają one znaczenia. - Mam takie powiedzenie, że w straży nie potrzeba bohaterów, tylko rzemieślników – mówi generał Janusz Skulich. – Ludzi, którzy wyjeżdżają do takich zdarzeń, jak to, które miało miejsce kilka dni temu, wracają do bazy i są gotowi nazajutrz wykonać takie samo zadanie. Akcja w Chorzowie nie była pierwszym zadaniem, o jakim mówi generał i w jakim brał udział. Uczestniczył w gaszeniu wielkich pożarów lasów w okolicach Kuźni Raciborskiej późnym latem 1992 r., w akcji po powodzi stulecia pięć lat później, w gaszeniu zakładów Polarcup w Siemianowicach Śląskich w 2000 r. i rafinerii w Trzebini w 2002 r. Ale ta była pierwszą, za którą ponosił pełną odpowiedzialność. - Zawsze miałem szefa, który odpowiadał za organizację takiego przedsięwzięcia – mówi generał. – Pierwszy raz w życiu przyszło mi organizować to na własną odpowiedzialność. Znajomi generała podkreślają, że jako dowódca umie błyskawicznie podejmować decyzje w ekstremalnych sytuacjach, ma dużą wiedzę, potrafi dowodzić podwładnymi. I – co nie najmniej ważne – jest w kontaktach z nimi bardzo bezpośredni, nie daje w ogóle odczuć, że jest generałem. W pamięci generała Janusza Skulicha dni katastrofy pozostaną na zawsze. Nigdy nie zapomni chwili, gdy musiał powiedzieć przed kamerami, że nie uda się już nikogo uratować. - Cały czas towarzyszy mi poczucie niedosytu – mówi generał Janusz Skulich. – Zdaję sobie sprawę, że zawsze można było zrobić coś lepiej. Niektórzy mówili, że można było inaczej. Czemu uznałem, że należy postępować akurat tak, a nie inaczej? Może efekt byłby lepszy? Podczas takich zadań po prostu nie ma na to czasu. Na teren rumowiska po hali targowej wjechał ciężki sprzęt. Generał podpisał z firmą inżynierską protokół przekazania. Ale nadal jest pełen niepokoju, śledzi to, co dzieje się na terenie hali. - Do dziś jestem w emocjach – mówi generał. – Bo bardzo prawdopodobne, że na miejscu są ofiary. Emocje opadną, gdy dowiemy się, że nikogo tam już nie ma.

podziel się:

Pozostałe wiadomości