Przed zabiegiem pani Stanisława pracowała w przedszkolu. Pan Marcin jako zawodowy kierowca. Z kolei 70-letnia pani Mirosława i 85-letnia pani Cecylia (z powodu braku sił nie wystąpiła przed kamerą) są już na emeryturze. Jeden dzień zmienił życie całej czwórki.
- Miałam wydłużony obraz. Dostałam skierowanie do poradni siatkówki oka, do szpitala. Po badaniach, pani doktor zaproponowała mi zastrzyk w nowej klinice, w której jest zatrudniona. To była klinika prywatna – opowiada pani Mirosława.
- Widziałam normalnie, ale nie miałam ostrości. Przyjmowała mnie pani doktor i powiedziała, że proponuje podać do oka zastrzyk. Powiedziała, że jak poda go do oka, to będzie wiedziała, od czego ma zacząć leczenie – wskazuje pani Stanisława.
- Miałem lekkie zakłócenie od góry oka. Pani doktor zaproponowała mi podanie leku. I że będzie to kosztowało 1 tys. zł – dodaje pan Marcin.
„Po 24 godzinach zaczął się horror”
Okulistka ze szpitala wszystkich pacjentów skierowała do prywatnej kliniki, w której pracowała. Wszyscy przeszli tam płatny zabieg wstrzyknięcia do oka tego samego leku.
- Jak mi podawała ten zastrzyk… płakałam, po prostu wrzeszczałam. To był taki ból… pani doktor powiedziała, żeby jeszcze chwilę wytrzymać, że zaraz skończy – wspomina pani Stanisława.
- Po 24 godzinach zaczął się horror. Całą noc przesiedziałam w jednym miejscu, oparta o ścianę. Głowa mnie strasznie bolała i nie mogłam nią ruszyć – relacjonuje pani Mirosława.
- Zorientowałem się, że na to oko nie widzę. Strasznie bolała mnie głowa. Zadzwoniłem do pani doktor i powiedziała: „Natychmiast proszę przyjechać do szpitala” – dodaje pan Marcin.
Do szpitala trafiła cała czwórka.
- Jak się zgłosiłam do szpitala, to się okazało, że pozostałe trzy osoby, które miały w tym samym dniu podany zastrzyk, już są w szpitalu – mówi pani Mirosława.
- Wiedziałam, że coś się stało – dodaje pani Stanisława.
Ból i strach
Pacjenci mieli identyczne objawy - poważnego zapalenia gałki ocznej. Każdy z nich przestał widzieć na oko, do którego został podany zastrzyk w prywatnej klinice.
- W tym samym dniu wzięli nas po kolei na zabieg płukania oka. Urodziłam dziecko, ale poród to był ułamek tego bólu, co myśmy przeszli – zaznacza pani Mirosława.
Dwóch z czterech pacjentów przewieziono do szpitala w Katowicach, do placówki o wyższym standardzie leczenia w okulistyce. Pozostali byli dalej leczeni w szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu, skąd zostali wypisani do domu. Pani Mirosława po tym czasie poprosiła o skierowanie do szpitala w Katowicach. Lekarz początkowo proponował tam wstawienie sztucznej gałki ocznej.
- Ale w końcu zgodził się i powiedział: „Będziemy starać się utrzymać gałkę oczną, ale wzroku już nigdy pani nie odzyska”. To były akurat moje 70. urodziny.
W szpitalu w Katowicach pani Mirosława przeszła skomplikowaną operację oka. Następnie, na wizycie kontrolnej, kobieta usłyszała od lekarza coś, co ją zszokowało.
- Powiedział, że gdyby zakażenie doszło do mózgu, nie byłoby odwrotu.
Utrata pracy
Od tych wydarzeń każdy z czwórki pacjentów do dziś nie widzi na jedno oko. Pani Stanisława przez swoje kalectwo już nie wróciła do pracy w przedszkolu, a pan Marcin już nie może pracować jako kierowca samochodów ciężarowych.
- Nie widzę na lewe oko. Noszę brązową soczewkę, żeby jakoś wyglądać – ubolewa mężczyzna.
Pacjenci podejrzewają, że przyczyną utraty wzroku było zakażenie, do którego mogło dojść podczas zabiegu w prywatnej klinice. Po przyjęciu ich do szpitala był pobierany wymaz z ich oczu.
Ale, jak poinformował nas dyrektor placówki, wynik nie wykazał zakażenie bakteryjnego.
Prokuratura prowadzi sprawę utraty wzroku przez czwórkę pacjentów już od pięciu lat.
- Czas trwania tego postępowania jest prostą konsekwencją czynności dowodowych, w szczególności uzyskania opinii biegłych w zakresie medycyny – tłumaczy prok. Stanisław Bar, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Opolu. I dodaje: - W ocenie biegłych przestrzegane były wszelkie reguły aseptyczności, to znaczy, aby nie doszło do zakażenia używanych instrumentów, jak również samego preparatu, który pochodził z jednej ampułki. Zostało przeprowadzone badanie ampułki, zleciła je sama pani doktor. Wynik tego badania był negatywny.
- Ludzie pokrzywdzeni - cztery, starsze, schorowane osoby, które utraciły wzrok, - tak naprawdę nie wiedzą, na czym stoją. Nie wygląda na to, żeby ta sprawa zmierzała w dobrym kierunku. Żeby miała korzystny dla naszych pokrzywdzonych finał – zwraca uwagę mec. Bartłomiej Kruszyński, pełnomocnik pokrzywdzonych.
Po utracie wzroku część osób załamała się.
- Miałam myśli samobójcze, myślałam, że ze sobą skończę – przyznaje pani Mirosława.
- Chciałam sobie odebrać życie. Naciągnęłam do końca insuliny, położyłam na stół, siedziałam przy stole. I mówię: „Nic mnie nie będzie boleć”. A jak podam sobie tę insulinę, to tylko zasnę. Jak mnie nikt zaraz nie uratuje, to będę spała. Siedziałam tak, ale spojrzałam na zdjęcia dzieci i wnuków. Zdecydowałam, że tego nie zrobię, bo oni mnie jeszcze potrzebują – opowiada pani Stanisława.
I zaznacza, że nikt z kliniki się z nią nie skontaktował i nie powiedział "przepraszam".
Klinika
Dlaczego nikt z prywatnej kliniki nie interesuje się losem czwórki pacjentów, którzy nieodwracalnie stracili wzrok i dlaczego nie zostały przebadane wszystkie preparaty zaaplikowane w trakcie zabiegu? Postanowiliśmy zapytać o to kierownictwo kliniki.
Przedstawiciele kliniki nie autoryzowali swoich wypowiedzi. Prezes placówki poinformował, że jest mu przykro z powodu tego, co się stało oraz że sprawa wedle jego wiedzy, jest wciąż badana przez prokuraturę. Podkreślał, że wewnętrzna komisja powołana w zarządzanej przez niego klinice nie stwierdziła, aby doszło do uchybień w postępowaniu przy zabiegu i zastosowanych procedurach medycznych.
Prezes, pytany o badanie mikrobiologiczne użytych preparatów i ich opakowań, odparł, że takie badanie nie było możliwe, ponieważ po każdym zabiegu wszystko jest od razu utylizowane. Pracujący w klinice lekarz okulista, towarzyszący prezesowi podczas prowadzonej rozmowy, powiedział, że wśród ewentualnych możliwych powikłań przy takim zabiegu, zdarzają się zapalenia gałki ocznej, które nie są związane z zakażeniem bakteryjnym. Prezes placówki zadeklarował, że każdy z pacjentów, który stracił nieodwracalnie wzrok, zawsze może liczyć na opiekę lekarską w ich klinice.
„Zaufałam lekarzowi”
- Gdyby mnie jedną to spotkało, mogłoby nie być sprawy, bo mogłabym być uczulona na jakiś składnik. Ale stało się tak u czterech osób po kolei i nie jest to przypadek – uważa pani Mirosława.
- Wiem, że nikt nikomu krzywdy nie chce zrobić. Ale jeżeli już tę krzywdę zrobi, to niech nadstawi klatę i powie prawdę, co zrobił – dodaje pan Marcin
- Będę miała żal do końca mojego życia. Gdyby pani doktor powiedziała, że może być gorzej, że nie będę widziała wcale, to bym podziękowała i pojechała do domu z córką. Zaufałam jej jako lekarzowi – kwituje pani Stanisława.