Był 1939 rok, kiedy rodzina Pięńdziów zamieszkała w domu w Baniosze pod Warszawą. Pan Michał miał wówczas 4 lata. Dzisiaj dom, w którym mieszka z siostrą Anną nie przypomina tego z dzieciństwa. Z dachu przez dwie, wielkie dziury leci woda, ściany są zawilgocone, odpada z nich tynk.
Nowy właściciel
W 2002 roku dotychczasowy właściciel budynku Zakład Urządzeń Technicznych "Grupa techniczna" sprzedał nieruchomość, na której stoi dom rodzinny Pięńdziów. Nowi właściciele kupili 1-hektarową działkę z dwoma budynkami mieszkalnymi. Zgodnie z aktem notarialnym pan Michał z siostrą miał prawo pozostać w rodzinnym domu do śmierci.
„[Nowi właściciele – dop. red.] zobowiązują się do zapewnienia dwóm lokatorom Michałowi Pięńdzio i Annie Pięńdzio prawo do dożywotniego zamieszkania w tym lokalu. Przedmiotowa działka zabudowana jest dwoma budynkami mieszkalnymi, murowanymi, wymagającymi przeprowadzenia kapitalnego remontu. W tym wymiany stropu i więźby dachu”, pan Michał cytuje zapis umowy.
Kupcy wyremontowali dom, ale tylko ten w którym sami zamieszkali. Budynek Pięńdziów zaczął popadać w ruinę.
- Od kiedy stali się właścicielami nieruchomości palcem nie ruszyli. Czekaliśmy, kiedy będzie robiony ten kapitalny remont. Mówili, że jeszcze nie teraz – opowiada pan Michał Piędzio.
Do domu przez okno
Zdaniem pana Michała po sprzedaży nieruchomości przeżywają gehennę.
- Właściciel nieruchomości zlikwidował nam furtkę od lasu. Musieliśmy wchodzić do domu przez okno od kuchni. Zrobiłem prowadnice i prowizoryczne schodki. Siostra i ja na klęczkach przechodziliśmy – opowiada pan Michał. I zaznacza. - To trwało jakieś 10 lat.
Czy nowy właściciel był świadomy trudności, jaką staruszkom sprawiało zwyczajne wejście do domu?
- Jego to nie interesowało. Jak jego siostra przechodziła, kiedyś lasem i akurat moja siostra wdrapywała się do domu, to ta pierwsza zaczęła się śmiać, chichotać, taką radość jej sprawiła – opowiada pan Michał. Dodaje, że ponownie drzwiami wchodzą dopiero mniej więcej dwa lata.
Siostra pana Michała mocno przeżywa wizyty nowego właściciela.
- Raz przyszedł z siostrą. Od razu wytyczne były: zlikwidować koty, psy. Zabronił chodzić po terenie, zabronił cokolwiek ruszać. Tak, jak na wybiegu w więzieniu o zaostrzonym rygorem – żali się pani Anna.
Sąsiedzi chcieli pomóc
Pomoc staruszkom zaoferowali działacze z lokalnego stowarzyszenia. Jednak napotkali opór ze strony właścicieli nieruchomości.
- Chcieliśmy naprawić budynek fizycznie, nawet za własne pieniądze. Właściciel nie wyraził na to zgody. Zakazał wejścia na teren posesji, więc jesteśmy uziemieni – mówi Jerzy Bednarski, wiceprezes stowarzyszenia "Mieszkańcy dla Baniochy".
- Rozmowa z tym panem [właścicielem nieruchomości – dop. red.] jest bardzo trudna. Nawet, jak wchodziliśmy w okresie świątecznym, żeby złożyć życzenia panu Michałowi i przekazać drobny prezent, to właściciel terenu wybiegł błyskawicznie, pytał, co my tu robimy i chciał nas wyrzucić z posesji – opowiada Jerzy Bednarski.
Prawnik nie dostał odpowiedzi
Nadzór budowlany uznał, że budynek nie nadaje się do dalszego zamieszkania. Właściciele nieruchomości wezwali pana Michała i jego siostrę do opuszczenia domu, ale nie wskazali dokąd rodzeństwo miałoby się przeprowadzić. Losem dwojga starszych ludzi zainteresowały się lokalne media.
- Powinni w tej sytuacji zapewnić lokal zastępczy. Wielokrotnie wzywałem na piśmie współwłaścicieli nieruchomości, po pierwsze do remontu tego budynku, po drugie, aby zapewnili lokal zastępczy – mówi mec. Michał Rosa pełnomocnik prawny rodzeństwa Piędzio.
- Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi na wezwania i monity. Wiem, że były odbierane ponieważ mam potwierdzenie – dodaje Rosa.
Przerażające warunki
Prawnik poznał nowych właścicieli, kiedy odłączono prąd państwu Pięńdzio.
- Zdecydowałem się zawiadomić policję. Funkcjonariusze policji interweniowali. Byłem świadkiem, jak [nowy właściciel red.] odzywa się, zachowuje wobec osoby od niego starszej, 83-letniego mężczyzny. Zobaczyłem, że jest to postawa gardząca, która jest pozbawiona szacunku wobec drugiego człowieka – mówi mec. Michał Rosa.
- Pan Michał jest na tyle starszą osoba, schorowaną, po wielu operacjach może któregoś dnia umrzeć w tym budynku i nikt o tym się nie dowie - mówi Jerzy Bednarski.
- Prędzej, czy później ci ludzie umrą. Raczej prędzej niż później, bo warunki, w których mieszkają są przerażające. Albo ten dom się zawali na ich głowy, albo będą musieli się stamtąd wyprowadzić, bo ktoś ich do tego zmusi – mówi Joanna Grela, dziennikarka „Przeglądu Piaseczyńskiego”.
- Jestem rozgoryczony. Ta sytuacja pokazuje, jak można gardzić drugim człowiekiem, bo dla nich celem nie jest zapewnienie realizacji umowy dożywocia. Ich celem jest to, żeby tych ludzi stamtąd wyrzucić – dodaje mec. Michał Rosa.
Reakcja właściciela
Nowy właściciel nie chciał z nami rozmawiać przed kamerą. Poprosił, by pytania przesłać mailem. Nie odpowiedział jednak na nasze pytania. Dostaliśmy natomiast pismo od pełnomocnika, w którym powołuje się on na umowę zawartą jeszcze przed kupnem nieruchomości. Według niej to „lokatorzy zobowiązani są do remontów, napraw i konserwacji budynku..." i że „...nigdy nie będą podnosić żadnych roszczeń z tego tytułu do właścicieli nieruchomości". Twierdzi też, że za obecny katastrofalny stan budynku odpowiadają lokatorzy i że jest już w sądzie sprawa o ich eksmisję.