80-letnia Bernadeta Setnik-Riedel jest nieświadoma sytuacji w jakiej się znalazła. Nie dość, że straciła dorobek życia, to dom opieki, w którym przebywała, nie chce się nią zajmować. Kierownictwo placówki, wykorzystując jej pobyt w szpitalu po złamaniu biodra, odmówiło jej ponownego przyjęcia.
- Pogotowie przyjechało do tej pani K., a ona nawet nie otworzyła tej bramy. Z powrotem pogotowie zabrało ją [panią Bernadetę - red.] już do nowego domu opieki - mówi Mieczysław Setnik, brat pani Bernadety.
Zaniżona wartość?
Materiały archiwalne z reportażu UWAGI! sprzed półtora roku. Przedstawiają wizytę mieszkającego na Śląsku brata pani Bernadety, który wraz z żoną pojechał do podwarszawskiego Brwinowa, by odwiedzić siostrę. Już wtedy rodzina próbowała ustalić, kto kupił nieruchomość oraz co stało się z pieniędzmi ze sprzedaży. Informacji nie udało się uzyskać ze względu na opór dyrektorki placówki.
- Nie wnikam, kto kupuje, gdzie kupuje, za ile kupuje, tak? Tu notariuszy było milion. Tu transakcji takich było sto, albo sto pięćdziesiąt - mówiła.
Dyrektorka ukrywała informacje na temat szczegółów sprzedaży. Prokuratura dwukrotnie odmawiała zajęcia się sprawą. Za trzecim razem przesłuchano świadków jednak postępowanie umorzono. Wtedy opiekę nad nieświadomą niczego panią Bernadetą przejęła jej daleka krewna mieszkająca w Warszawie, Magdalena Sokal. Dzięki temu dostała dostęp do dokumentów i rozpoczęła własne śledztwo. Jak się dowiedziała, akt notarialny przez panią Bernadetę potwierdzony został... odciskiem palca.
Z aktu notarialnego wynika, że dom kupiło małżeństwo przedsiębiorców z okolic Warszawy za 370 tys. zł. 200 tys. zł przelewem trafiło na konto domu opieki w Brwinowie jako wynagrodzenie za dożywotnią opiekę nad panią Bernadetą. 170 tysięcy staruszka miała otrzymać gotówką.
- 370 tys. to za samą działkę jest za mała kwota - uważa pani Magdalena i zwraca uwagę na fakt, że teren ma powierzchnię ok. 3 tys. metrów, a dom jest zabytkowy. - Ceny nieruchomości pod Warszawą są dużo wyższe niż gdziekolwiek w Polsce - mówi.
Wykreślony z listy
Nowi właściciele nie chcieli wypowiadać się przed kamerą. W telefonicznej rozmowie stwierdzili, że na dom trafili przypadkowo rozmawiając z sąsiadami. Tymczasem krewna właścicielki domu odkryła, że transakcję przygotował radca prawny, który skontaktował się z notariuszem.
- Według moich informacji niby był pełnomocnikiem pani Bernadety, z tym że pani Bernadeta w tamtym czasie miała pełnomocnika w osobie radcy prawnego, więc nie potrzebowała zupełnie innej osoby, która do tej pory z nią nie miała nic wspólnego - mówi pani Magdalena. Dowiedziała się, że pod warszawskim adresem osoba taka nie istnieje. - Dzwoniąc do izby radców prawnych ustaliłam, że został wykreślony w marcu - dodaje.
Radca prawny, który miał zorganizować sprzedaż domu, jakby zapadł się pod ziemię. Jak sprawdziliśmy, osoba o takim nazwisku prowadziła kancelarię w Wolsztynie niedaleko Zielonej Góry. Prawnik został skreślony z z listy za niepłacenie składek. Nasza bohaterka o wszystkich swoich ustaleniach informowała prokuraturę. To ona doprowadziła w końcu do ponownego otwarcia sprawy pisząc skargi do ministerstwa sprawiedliwości i prokuratury okręgowej.
"Nie wiadomo, gdzie one są"
Co jednak stało się z kwotą którą pani Bernadeta miała otrzymać ze sprzedaży domu? - Do tej pory nie zostało to ustalone - mówi pani Magdalena. Zofia Setnik, bratowa pani Bernadety potwierdza, że 200 tys. zł trafiło do domu opieki, resztę otrzymać miała starsza kobieta, ale nigdzie nie ma śladu po pieniądzach. - Nie wiadomo, gdzie one są - mówi Zofia Setnik.
Jak mówi pani Magdalena, z wpisów pielęgniarskich nie wynika, żeby ktokolwiek w czasie, kiedy przekazane miały zostać pieniądze, odwiedzał panią Bernadetę. Tymczasem to właśnie tego dnia odbyło się u niej podpisanie aktu notarialnego. Próbowaliśmy o sprawę zapytać w ośrodku opieki, ale odmówiono nam komentarza.