Squat przy ul. Reja we Wrocławiu był jednym z pierwszych w Polsce. Od 1992 roku, przez pięć lat, mieszkało w nim kilkunastu młodych ludzi. 14 czerwca 1997 r., na squacie odbył się koncert. Gdy dobiegł końca, domownicy poszli spać. W tym czasie policjanci spałowali mieszkańców squatu, zabrali do radiowozu jednego z nich – Dominika. Zarzucili mu napaść na funkcjonariuszy i odwieźli w nieznanym kierunku. Przez lata squattersów postrzegano jako grupę bezdomnych narkomanów. Brudnych i niebezpiecznych ludzi z marginesu szukających darmowych noclegowni. Piotr Rachwalski jest biznesmenem. Kieruje w Słupsku dużą firmą przewozową: ma 23 autobusy, zatrudnia kilkadziesiąt osób. 12 lat temu próbował walczyć o ukaranie winnych policyjnej napaści na wrocławski squat. Bez skutku. Prokuratura umorzyła wszystkie postępowania w sprawie policyjnej akcji na Reja. Squottersom pozostała jedynie walka przez Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. ---ramka 10834|prawo|--- Trybunał w Strasburgu orzekł, że policjanci bezprawnie poniżyli i pobili mieszkańców squatu przy ul. Reja. Polecił też wypłacić po dwa tysiące euro Agacie Ferenc i Piotrowi Rachwalskiemu. Odszkodowania zapłaci Skarb Państwa. Co po wyroku europejskiego trybunału zamierza zrobić wrocławska policja? Czy przeprosi squotersów i ukarze winnych bezprawnego pobicia? Kierujący policyjną akcją policjanci i prowadząca postępowanie prokurator, doczekali się awansów i zajmują dziś kierownicze stanowiska. Nic nie wskazuje na to, by ponieśli karę za to, co zrobili dwanaście lat temu na wrocławskim squacie. Mimo wygranego procesu przed europejskim Trybunałem, nikt w Polsce nie przeprosił za bezprawną akcję policji. Czy walka Agaty Ferenc i Piotra Rachwalskiego miała sens? Czy polscy squattersi nadal obawiają się wizyt stróżów prawa?