Rybnik-Chwałęcice, na teren rekreacyjny do elektrowni przyszła na spacer z dziadkiem 4-letnia Bogusia. Bawiła się, biegała, w pewnym momencie nagle znikła dziadkowi z oczu. - Wołała: „Dziadek patrz, zbieram kwiatuszki dla mamusi, patrz, robię hop!” – ze szlochem mówi matka dziewczynki. – Wtedy klapa się pod nią otworzyła, dziadek zaraz za nią skoczył, ale ją już porwał prąd wody. Bogusia wbiegła na górkę, na której była niezabezpieczona studzienka kanalizacyjna. Zamiast solidnej żeliwnej klapy tylko chybotliwa osłona z blachy. Wystarczyło nastąpić. Kiedy dziadek dziewczynki nadbiegł na miejsce, nie zobaczył już wnuczki. Porwał ją prąd płynącej pod ziemią rzeki Nacyny, z której wodę pompuje elektrownia. - Przepłynęła dwa kilometry, to musiała być dla niej straszna droga, dopóki nie straciła przytomności – mówi strażak z Rybnika, który brał udział w akcji ratunkowej. – Kiedy ją wyciągnęliśmy, była cała poobijana. Kiedy strażacy wyciągnęli małą to, jeszcze żyła - wyczuli puls. Niestety, próba reanimacji nie udała się. - Oczka jej się nie zamknęły, nie chciała odchodzić – płacze matka. Na pogrzebie matka Bogusi zemdlała. Dlaczego doszło do tej tragedii? Ojciec Bogusi ze swoim krewnym pokazują miejsce wypadku. Na studzience jest już solidna, mocno zamontowana klapa. Tego strasznego dnia jednak jej nie było. W tej okolicy jest wiele studzienek, z których znikły żeliwne zabezpieczenia. Kradną je złodzieje. W skupie złomu można dostać za jeden właz osiem zł. Prezes elektrowni, która odpowiada za bezpieczeństwo studzienek, nie czuje się winny. - To problem złodziejstwa, nie braku zabezpieczeń – mówi. – Przez 30 lat kontrolowaliśmy studzienki, nie było żadnych uchybień. Teraz dopiero mamy do czynienia z takim złodziejstwem. To są nowe zagrożenia: złodziejstwo, terroryzm – dodaje, sugerując, że elektrownia nie jest na nie przygotowana. - Nie poczuwają się do winy, winnych nigdy się nie znajdzie – płacze ojciec Bogusi.