Nie może wejść do mieszkania, bo zapełniła je zebranymi przedmiotami. „To mnie zniewoliło”

TVN UWAGA! 5199271
TVN UWAGA! 337143
Odór stęchlizny i woń gnijącego jedzenia to zapach, który od ponad kilkunastu lat towarzyszy mieszkańcom jednego z bloków na Śląsku. 50-metrowe mieszkanie pani Karoliny jest szczelnie wypełnione przedmiotami.

Tykająca bomba

69-letnia pani Karolina cierpi na patologiczne zbieractwo, czyli syllogomanię. Choroba dotyka głównie osoby dojrzałe. Objawy najczęściej pojawiają się po traumatycznym wydarzeniu. W przypadku pani Karoliny, była to śmierć rodziców.

- Mieszkam w tym samym miejscu ponad 30 lat. Zawsze byłam sama z moją mamuśką. Nie miałam męża ani dzieci. Pracowałam w księgowości, w wydziale spraw lokalowych, zajmowałam się też ubezpieczeniami, łącznie przepracowałam 15 lat – opowiada.

Obecnie 69-latka żyje jak bezdomna. Niewielka emerytura, jaką wypracowała, starcza jedynie na pokrycie czynszu. Korzysta z pomocy opieki społecznej i organizacji pomocowych. Od nich otrzymuje jedzenie i ubrania.

- To mieszkanie wyglądało inaczej, jak żyła moja mama, która pomagała mi w opłatach. Sama mam głodową emeryturę i stale obawiam się, co ze mną będzie. Wydawało mi się, że wszystko może mi się przydać, na przykład do naprawy czegoś. Zaczęłam gromadzić rzeczy, żeby nie chodzić do sklepu i kupować, bo to wszystko kosztuje – tłumaczy pani Karolina.

Całe mieszkanie pani Karoliny tonie w śmieciach. Ze względu na zagrożenie pożarowe odłączono media.

- Boję się tego. To mieszkanie to tykająca bomba. Latem było ponad 35 stopni, pełno much i niewyobrażalny odór – wyznaje Marta Wróbel, sąsiadka 69-latki.

- Cały czas drzwi do mieszkania są otwarte, bo jakby je zamknęła, to już stamtąd nie wyjdzie, tyle jest śmieci – dodaje Lech Cieśla.

Klatka schodowa

Większość czasu pani Karolina spędza poza domem. Kiedy wraca, jej przestrzenią do życia jest klatka schodowa. Tu je, przebiera się, segreguje swoje rzeczy.

- Od kilku lat, to, co przynosi nowego, już nie wkłada do środka, tylko ustawia przy drzwiach. Posiłki przygotowuje na schodach, bo tam już nic nie wniesie. Nie ma toalety, ani dostępu do wody – mówi jeden z sąsiadów.

- Załatwia się do wiaderka albo słoika. Słyszeliśmy od ludzi na osiedlu, że wylewa to potem pod balkonami. Nie raz zdarzyło się jej to zrobić na klatce schodowej. Prosiliśmy nie raz o posprzątanie, ale bezskutecznie. Mówi, że to pomówienie, że ona nie ma miejsca – dodaje inna mieszkanka bloku.

Choć kobieta twierdzi, że zdaje sobie sprawę z choroby, nie potrafi wyrzucić rzeczy, które od lat składuje. Wszelkie próby pomocy uprzątnięcia mieszkania ze strony opieki społecznej lub spółdzielni mieszkaniowej spotykały się z odmową, a nawet agresją.

- Do tej sytuacji doprowadziła moja choroba – zbieractwo. Nie miałam świadomości, że tak będzie. Gdybym wiedziała, gdzie mnie to zaprowadzi, być może bym się tego ustrzegła. Cały czas wydawało mi się, że te rzeczy do czegoś mi się przydadzą - opowiada pani Karolina. I dodaje: - Gdybym ja tam miała, jak wszyscy twierdzą, śmieci, to bym je wyniosła. Tam są bardzo ważne dla mnie rzeczy, bo je cały czas zbierałam. Ludzie mi je dawali, to są fajne rzeczy. Nie jestem w stanie ich wyrzucić.

Spółdzielnia bezradna

Sprawy pani Karoliny w sądzie ciągną się od 2016 r. Spółdzielnia wystąpiła z pozwem, który pozwoliłby im samodzielnie wysprzątać mieszkanie, na co uzyskali zgodę sądu.

- Spółdzielnia nie jest zainteresowana przejęciem tego mieszkania. Nie chcemy tej pani pozbawić dachu nad głową i doprowadzić do eksmisji. Chcemy, żeby te zgromadzone w mieszkaniu rzeczy zniknęły i sąsiedzi mogli poczuć się bezpiecznie – mówi Marek Grzyb z Siemianowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. I dodaje: - Spółdzielnia nie ma prawa wejść do mieszkania i uprzątnąć je. Konieczne było wejście na drogę sądową.

Samo posprzątanie mieszkania nie rozwiąże jeszcze problemu zbieractwa. Aby opanować przymus gromadzenia, potrzebne jest leczenie. Konsultacja psychologiczna i psychiatryczna to pierwszy krok do opanowania problemu.

- Nie mam nic przeciwko temu, gdyby ktoś mógł mi pomóc, ale nie mam przekonania, że mi to pomoże. To mnie zniewoliło – wyznaje pani Karolina

Leczenie zbieractwa jest procesem długotrwałym i bardzo trudnym. Pani Karolina była na pierwszej konsultacji u specjalisty. Po wstępnej zgodzie na leczenie, ostatecznie odmówiła dalszych wizyt.

- W takich osobach trzeba zobaczyć człowieka, takiego jak my. Należy wspólnie z panią Karoliną poszukać rozwiązań, które będzie dobre dla niej - podkreśla Jakub Leśniewski, psycholog, psychoterapeuta.

podziel się:

Pozostałe wiadomości