Skandal w domu opieki

Okradanie i wykorzystywanie pensjonariuszy oraz ich rodzin, przywłaszczanie przez dyrektorkę ośrodka pieniędzy z zasiłku pogrzebowego, to metody stosowane w Zakładzie Opiekuńczo - Leczniczym przy ul. Mehoffera. Prokuratura intensywnie zajęła się sprawą ośrodka.

- Przywiozłam teściową i od razu pierwsze pytanie skierowane do mnie dotyczyło tego, kto zajmie się pogrzebem – mówi Maria Piętkiewicz. - Zapytałam, czy to wykańczalnia, czy zakład opiekuńczo-leczniczy? - Jest to osoba bezwzględna, nie ma skrupułów – mówi właściciel zakładu pogrzebowego. - Dla niej ważne jest: tanio i szybko. Pani dyrektor wychodziła z założenia, że na wszystkim można by zaoszczędzić, np. na wiązance kwiatów. Dyrektorka prowadziła w zakładzie rządy dyktatorskie. Nad pensjonariuszami i ich oszczędnościami sprawowała pełną kontrolę. Ojciec Anny Jakóbczyk już nie żyje, był pensjonariuszem zakładu przez pół roku. Ten czas jego córka wspomina jako koszmar. - Od razu zapytali też o dowód osobisty i pieniądze – wspomina Anna Jakóbczyk. - Ja myślę, że to po to, by przejąć władzę nad ojcem. A nas, jako rodzinę odłączyć. Rodzina pensjonariusza zaniepokojona o stan konta ich bliskiego postanowiła chronić jego interesy i zaprosiła do zakładu notariusza, który miał sporządzić pełnomocnictwo na córkę. Niestety, zgodnie z decyzją dyrekcji notariusz nie został wpuszczony na teren zakładu. - Rozmowy telefoniczne były kontrolowane – wspomina były ochroniarz ośrodka. - Zakupiony był komputer rejestrujący rozmowy wychodzące i przychodzące. Z chwilą, kiedy ktoś dzwonił z zewnątrz i chciał skontaktować się z danym pensjonariuszem, ja byłem zobowiązany włączyć nagrywanie. W słuchawce słychać było: rozmowa kontrolowana, jak w stanie wojennym. Do tego wszystkiego przyjeżdżał synuś pani dyrektor i przesłuchiwał rozmowy, a ja musiałem wtedy wyjść z portierni. Pani Anna mieszka w zakładzie już trzeci rok. Jej synowa potwierdza, że pensjonariusze są tu traktowani skandalicznie. Oprócz tego, że wszystkie rozmowy telefoniczne są kontrolowane i nagrywane, to dodatkowo cenzuruje się tu listy i okrada pacjentów. - Tam tak okradają tych biednych ludzi, że rolkę szarego papieru toaletowego dostają na 1 miesiąc i śmierdzące mydło – mówi Maria Piętkiewicz. - Teściowa mówiła mi też: nie chodź, nie skarż się, bo później na mnie mszczą się. Jak rozbierają sweter, to tak ciągną, że skórę z włosami mogą zerwać. Świadkowie twierdzą, że pazerność pani dyrektor nie zna granic. Szefowa zakładu oszczędzała też na środkach z budżetu przeznaczanych na utrzymanie pensjonariuszy. Budżet roczny zakładu to ponad 10 milionów złotych. Na jednego pensjonariusza przypada około dwóch i pół tysiąca złotych miesięcznie. - Oszczędzano na wszystkim. Obiad ojca składał się z jednego dania – zupy, jak pomyje dla świń – mówi Anna Jakóbczyk. Właściciel zakładu pogrzebowego twierdzi, że pani dyrektor dzwoniła do niego wielokrotnie szantażując go i strasząc. Groziła zerwaniem umowy, jeżeli wciąż będzie informował rodziny zmarłych, o tym, że w zakładzie są po zmarłym, i że pogrzeb był tańszy niż wynosi zasiłek pogrzebowy. - Pani dyrektor bardzo naciskała, żeby nie informować, nie dawać rachunków, że to pieniądze ośrodka i tym ludziom nic się nie należy – mówi właściciel zakładu pogrzebowego. Dyrektorce jednak wciąż było mało i wpadła na kolejny sposób zarobkowania. Zaproponowała właścicielowi zakładu łapówkę. Za każde zwłoki miał jej płacić tysiąc złotych. Gdy ten się nie zgodził na stawiane warunki, pani dyrektor zerwała umowę z zakładem. Świadkowie twierdzą, że pensjonariusze byli traktowani w zakładzie jak więźniowie. Nie mieli żadnych praw, tylko nakazy i zakazy. - Zero gazet, zero książek, obóz koncentracyjny – komentuje były ochroniarz. Niektórzy próbowali uciekać, były ucieczki, ale za moment interweniował policja i straż miejska. Nieposłusznym pensjonariuszom, którzy skarżyli się albo zgłaszali jakieś potrzeby aplikowano środki psychotropowe ograniczające świadomość, albo zakładano kaftany bezpieczeństwa. - Na siłę mojej teściowej zaaplikowano trzy zastrzyki – opowiada Maria Piętkiewicz. - Potem pielęgniarka powiedziała, że to bardzo silna kobieta, bo i tak po nich nie spała. Po tych zastrzykach wysiadł jej wzrok, nie ma siły sama jeść, choć do tej pory jadła.---strona--- Zgodnie z tym, co mówią pracownicy i bliscy pensjonariuszy pani dyrektor przymykała oko jedynie na nadużywanie alkoholu przez mieszkańców zakładu. Dziwi to tym bardziej, że połączenie alkoholu z lekami psychotropowymi jest bardzo niebezpieczne. - Pielęgniarki nie pisały raportów, że pacjenci piją, bo pani dyrektor im zabraniała. Jak raz napisały, to je ukarała. Krzyczała, że wyrzuci je z pracy – opowiada była salowa. Rodziny pensjonariuszy, którzy składali skargi na panią dyrektor byli karani. Pani Anna Jakubczyk trafiła na czarną listę pani dyrektor. Otrzymała zakaz odwiedzania ojca w zakładzie. - To typowa wykańczalnia, umieralnia – opowiada były ochroniarz zakładu. - Co noc stawiałem 7-8 krzyżyków dla osób, które zmarły. Zobaczyłem tam kres życia, prawdziwe nieszczęście ludzkie, zobaczyłem coś strasznego. Po emisji naszych reportaży policja zatrzymała cztery osoby: dyrektorkę ośrodka, jej syna, kasjerkę i jedną z lekarek. Prokuratura postawiła im zarzuty fałszowania dokumentacji medycznej i finansowej, a dodatkowo dyrektorce zakładu zarzut przekroczenia uprawnień i przywłaszczenia mienia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości