Samobójca mieszkał sam w kawalerce w czteropiętrowym bloku na jednym z łódzkich osiedli. Mężczyzna powiesił się przed rokiem. Nikt nie zwrócił uwagi na jego zniknięcie, chociaż obok jego drzwi sąsiedzi przechodzili każdego dnia. - Kiedyś widziałem jak rower wnosił. Ale o jego życiorysie nie wiem nic. Mieszkał tu pół roku, może trochę więcej, i rok wisiał. To wszystko – mówi Zdzisław Rudniak, sąsiad. Mieszkańców klatki nie zaalarmował także fetor wydobywający się z mieszkania oraz robaki. - Pojawiły się dziwne robaki. Deptało się je i szło dalej. Usłyszałem, że u sąsiadki na górze jest ich więcej – opowiada sąsiad samobójcy. Obojętnością i bezdusznością wobec mężczyzny wykazała się także administracja osiedla. Z powodu nieopłaconych rachunków wyłączono w mieszkaniu samobójcy prąd i gaz. Za zaległości czynszowe wykluczono go ze spółdzielni. - Nie widziałam tego człowieka, nie znam go. Nie miałam pojęcia, że mogło coś się stać. Wzywałam go pisemnie na rozmowę w sprawie niepłacenia czynszu. Na pewno spółdzielnia dołożyła wszelkiej staranności – wyjaśnia Mirosława Zielińska – Kobuszewska, administratorka osiedla. Po roku od popełnienia samobójstwa, wisielca znalazł pracownik ekipy budowlanej, która ocieplała blok. - Mężczyzna powiadomił nas o tym znalezisku. Wcześniej, ponieważ nikt tam nie zaglądał, drzwi były zamknięte. Do tej pory policjanci nie dotarli do żadnej osoby z rodziny – poinformowała policja. Policji nie udało się dotrzeć do bliskich zmarłego, chociaż znane jest jego imię i nazwisko. Mundurowi nie zadali sobie nawet trudu, żeby otworzyć skrzynkę na listy. Zrobiono to dopiero po interwencji dziennikarzy. Wewnątrz znaleziono jedynie rachunki i pisma urzędowe. Rodzina samobójcy nadal pozostaje nieznana.