Samobójstwo 14-latka

TVN UWAGA! 3636293
TVN UWAGA! 135322
Dramat 14-letniego Artura rozgrywał się nie tylko w czterech ścianach jego domu. Ale prawie wszyscy dorośli obserwatorzy milczeli, na policję zaś nie zadzwonił nikt. Kiedy zaczęli mówić, było już za późno.

- Do szkoły zawsze razem. W szkole siedzieliśmy w jednej ławce. Po szkole też zawsze razem. On był dla mnie jak brat. W ostatnią niedzielę rozmawialiśmy po mszy. Mówił, żebym wszedł po niego w poniedziałek, gdy będę szedł do szkoły. To były jego ostatnie słowa, które do mnie wypowiedział - wspomina Dawid Paszko, przyjaciel Artura. W niedzielne popołudnie mieszkańców wsi Igryły koło Białegostoku poderwała na równe nogi syrena karetki. Po kilku minutach wszyscy wiedzieli, że doszło do samobójstwa. Artur powiesił się w szopie koło domu. Miał zaledwie 14 lat. - W końcu przyszedł konkubent. Pojawiła się policja. Podszedłem tylko do niego i zapytałem: jesteś z siebie zadowolony bydlaku? – mówi Waldemar Jelski, mieszkaniec Igrył. - Nie wiem jakby to się skończyło, gdyby nie było policji. Gdyby nie to, pewnie by go zlinczowali – dodaje Krystyna Jelska, mieszkanka Igrył. Gdy wywieziono ciało chłopca, mieszkańcy obciążyli zeznaniami Bronisława S., ojczyma Artura. Prokuratura postawił mu zarzut fizycznego i psychicznego znęcania się nad czwórką pasierbów, którego następstwem było samobójstwo Artura. Ojciec Artura i jego trójki rodzeństwa zginął sześć lat temu w wypadku. Ich matka związała się wtedy z Bronisławem S., sołtysem z pobliskiej wsi. Ten wprowadził w domu swoje metody wychowawcze. - Artur nie był wybranym, że tylko nad nim się znęcał psychicznie, fizycznie. Po prostu znęcał się na wszystkimi – mówi Dawid Paszko, przyjaciel Artura. - Jak nie rąbanie drzewa, to karmienie zwierzyny, żniwa. Nie widziałam, żeby dzieci się bawiły. Te dzieci nie mogły odpocząć. Jak wracały do domu za wcześnie, to musiały wracać na podwórko, bo zawsze było coś do zrobienia – mówi Justyna Paszko, mieszkanka Igrył. Poza domem Artur bywał często tylko w dwóch miejscach: w kościele, w którym od lat razem z Dawidem byli ministrantami i w szkole. Niestety także i tu nie zwierzył się dorosłym. - Cały czas zadaję sobie pytanie, Artur stoi przed moimi oczami. Nie było żadnych sygnałów. Gdyby były sygnały, zareagowałabym – zapewnia Irena Wojtach, nauczycielka. Postępowanie Bronisława S. wobec pasierbów było w Igryłach tajemnicą poliszynela. Prawie każdy widział lub słyszał jak traktowane są tam dzieci. - Kiedy byliśmy na mszy w lipcu, powiesił się taki znajomy ze wsi. Artur powiedział do mnie, że jeżeli mama nie pogoni Bronka, to on zrobi to samo co Wojtek świętej pamięci. Że ma linę, wszystko przygotowane w domku. Mieli taki garaż, szopę, i tam na górze zrobił sobie domek i tam się bawiliśmy od małego. Zacząłem to obracać w żarty, żeby mu drugi raz taka myśl nie przyszła do głowy. Ale to do niego nie docierało. Więc zacząłem mu tłumaczyć, żeby tego nie robił, że skończy 18 lat to się wyprowadzi, albo go pogoni stąd, bo to jest jego ojcowizna. Ale nie posłuchał – mówi przyjaciel Artura. Matka Artura prowadzi w pobliskim mieście sklep. Choć prokuratura twierdzi, że kobieta miała moralny obowiązek powiadomienia o tym, co dzieje się u niej w domu, na razie nie zdecydowała się na postawienie jej zarzutów. - Sąsiad z nią rozmawiał. Mówi: szkoda dziecka, ale bronka też nie ma, bo siedzi – dodaje mówi Justyna Paszko, mieszkanka Igrył. Bronisław S., konkubent mamy zmarłego Artura nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów. Sąd uchylił areszt wobec niego i jednocześnie nie zastosował żadnych środków zapobiegawczych. Bronisław S. zadeklarował, że nie będzie przebywał w miejscu swojego dotychczasowego zamieszkania. Grozi mu osiem lat więzienia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości