Jak wygląda obiecana przez państwo pomoc dla tych, którzy wsparli uchodźców z Ukrainy?

TVN UWAGA! 5326462
TVN UWAGA! 350483
Jak w praktyce wygląda pomoc uchodźcom po dwóch miesiącach od wybuchu wojny? Okazuje się, że wciąż opiera się przede wszystkim na pracy wolontariuszy i tych, którzy finansują pomoc z własnych pieniędzy, bo wciąż nie otrzymali obiecanego rządowego wsparcia.

Zapowiedzi rządu

Grzegorz Mordel zaczął pomagać uchodźcom z Ukrainy już kilka dni po wybuchu wojny. Udostępnił im swój ośrodek wczasowy. Licząc na obiecaną pomoc rządu, zorganizował dach nad głową dla czterdziestu osób, płacąc z własnej kieszeni za ogrzewanie, ciepłą wodę i prąd.

- Skoro rząd zapowiedział, że dla każdej rodziny będzie pomoc, zdecydowałem się pomóc. Mam hotel, pomyślałem: „Dlaczego nie? Zróbmy coś”. Rząd pomoże zapłacić rachunki, ja nie muszę w tym sezonie zarabiać. Dziś nie wiem, czy nie będę musiał kazać tym ludziom opuścić to miejsce, bo za chwilę odetną nam media – opowiada Mordel.

Długi pana Grzegorza urosły do ponad 60 tysięcy złotych.

- Już nawet nie otwieram kolejnych faktur za media, to nie ma sensu – ubolewa Mordel.

Obywatele Ukrainy, którzy trafili do ośrodka pana Grzegorza, są bardzo wdzięczni za okazaną im pomoc.

- Moja młodsza córka Nadija jest chora, ma nowotwór, porusza się na wózku inwalidzkim. Pomagają nam z rehabilitacją w miejscowym hotelu. Dopiero co zakończyliśmy leczenie i wróciłyśmy do normalnego życia w domu i zaczęła się wojna, więc musiałyśmy uciekać. Przyjechałyśmy tu, nie wiedząc gdzie jedziemy i co będziemy dalej robić – mówi pani Olena. I dodaje: - Bardzo dziękujemy panu Grześkowi za to, że nas tutaj przyjął, zaoferował mieszkanie i pomaga jak tylko może.

Ośrodek pana Grzegorza działa tylko dzięki pracy wolontariuszy i pomocy prywatnych firm i instytucji. Mimo tego, że właściciel pod koniec marca złożył wniosek o przysługującą mu pomoc rządową, to nadal nie otrzymał żadnych pieniędzy.

- Jesteśmy w tyle, faktycznie. Nie mam ludzi, żeby mi to obrabiali. Musimy zweryfikować wszystkie PESEL-e, nie byliśmy na to logistycznie gotowi – przyznaje w rozmowie telefonicznej urzędniczka.

Punkty recepcyjne

Nieco inaczej sytuacja wygląda w dużych halach, czyli tak zwanych punktach recepcyjnych. Tutaj pieniądze rządowe płyną w pierwszej kolejności, ale i tak spora część obowiązków jest na barkach osób pracujących za darmo.

- To miejsce funkcjonuje dzięki wolontariuszom – podkreśla Łukasz Horajski, koordynator hali GlobalEXPO z Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego.

- Przyjechałam tutaj 18 marca z Charkowa, z mamą i małym dzieckiem, uciekając przed wojną. Mieszkałyśmy tutaj, potem zaproponowano mi zostanie wolontariuszką i zaczęłam pomagać ludziom. Potem zaproponowano mi pracę, ale trzeba było zmienić miejsce zamieszkania. Ludzie stąd pomogli mi znaleźć mieszkanie. Teraz tu pracuję, pomagam z rejestracją uchodźców, którzy przyjeżdżają z Ukrainy – opowiada Nastya Kovalenko, uchodźczyni, wolontariuszka.

W hali stale przebywa ponad stu wolontariuszy, do tego kilkudziesięciu pracowników, zatrudnionych przez właściciela, pracowników urzędu wojewódzkiego, żołnierzy WOT-u i policjantów. Po dwóch miesiącach wszystko funkcjonuje już bardzo dobrze, chociaż zdarzają się drobne niedociągnięcia organizacyjne.

Właściciel hali jeszcze do niedawna otrzymywał 95 złotych za dobę przebywania jednego uchodźcy. Od początku kwietnia stawka wynosi 55 złotych. W ramach tych środków właściciel ma zapewnić dach nad głową, nocleg oraz wyżywienie. To stawka ustalona przez ministerstwo dla tego typu punktów recepcyjnych. Pozostałe osoby przyjmujące Ukraińców, jak pan Grzegorz, za podobną opiekę mają otrzymać mniej, bo 40 złotych dziennie.

„Robimy, co w naszej mocy”

Obiecane przez rząd pieniądze, które już dawno miały trafić do ludzi, pojawiły się na kontach miast i gmin dopiero w drugiej połowie kwietnia. Stamtąd mają być wypłacane poprzez miejskie ośrodki pomocy społecznej.

- Wnioski zaczęły wpływać w okolicach 16 marca. Pierwsze wypłaty są już za nami. Będziemy się starać, aby następne były tylko kwestią czasu – obiecuje Magdalena Suduł z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.

- Jesteśmy firmą, która otworzyła się tylko dlatego, że rząd obiecał nam pomóc. Okazało się, że wszystkie oszczędności nam się skończyły, sprzedaliśmy, co mieliśmy i tak zostaliśmy. Nie ma wyjścia, działamy dalej, jestem odpowiedzialny za tych ludzi – podkreśla Grzegorz Mordel.

Nie wiadomo jeszcze, jak długo pomoc Ukraińcom będzie się opierała na bezinteresownej, darmowej pracy wolontariuszy. Wiele z tych osób, podobnie jak pan Grzegorz, stanęło na skraju bankructwa.

podziel się:

Pozostałe wiadomości