W lutym 1999 roku dwóch chłopców w tym samym czasie trafiło do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Rewalu. Andrzej Ziemniak pochodził spod Szamotuł, Łukasz Sas mieszkał niedaleko Lęborka.
- Andrzej był żywym dzieckiem, wszędzie było go pełno. Noga mu się podwinęła i była drobna kradzież w szkole – wspomina matka Wiesława Ziemniak.
- Łukasz był grzeczny. Opiekuńczy, bo ma młodszą siostrę i się nią opiekował. Niestety w szkole miał trudności, dwa razy powtarzał klasę. Potem już nie chciał chodzić do szkoły i przez to trafił do ośrodka. Tylko dlatego – mówi Dorota Sas, matka Łukasza.
Zaginięcie
Po miesiącu spędzonym w ośrodku wychowawczym matka jednego z chłopców chciała odwiedzić syna.
- Miałam załatwioną przepustkę z sądu, że na święta i ferie mogę go zabierać do domu. Zadzwoniłam przed Wielkanocą do Rewala i pani stwierdziła, że syn na święta nie przyjedzie, bo ma karę. Później zadzwoniłam w pierwszy dzień świąt, że przyjadę do Andrzeja w odwiedziny. Pani stwierdziła, że go nie ma, bo w Wielką Sobotę uciekł – opowiada pani Wiesława.
Matka drugiego z chłopców nie wiedziała o tym, że jej syn także zaginął.
- Nie miałam kontaktu telefonicznego, nie miałam też jak do niego pojechać. Ojciec dzieci był pijakiem. Znęcał się i bił. Łukasza całkowicie odrzucał. Córka była przez niego molestowana i musiałam jakoś pomóc dziecku. Nie było wtedy czasu myśleć o Łukaszku, bo myślałam, że ma tam opiekę – przyznaje pani Dorota.
Rozpoczęły się poszukiwania chłopców, jednak nie udało się znaleźć żadnych śladów. Matkom nie wydano też rzeczy osobistych.
Pani Wiesława uważa, że ówcześni wychowawcy wiedzą coś więcej o zaginięciu jej syna.
- Policja cały czas twierdziła, że oni uciekli. Gdyby mój syn wyjechał, na pewno dałby znać. Jakby stamtąd uciekł, wróciłby do domu. Tam musiało się stać coś strasznego. Ale wszyscy nabrali wody w usta i milczą. Podejrzewam, że mój syn widział coś, czego nie powinien widzieć. I mógł zginąć.
Oprócz organów ścigania, sprawą zajęły się stowarzyszenia zajmujące się zagięciami.
- Szukaliśmy byłych wychowanków drogą bardzo nieoficjalną, bo nikt nie chce mówić, co tam się wtedy działo. Tam były straszne „fale”, nowe dzieciaki miały przechlapane – mówi Renata Waligóra, koordynator organizacji „Missing Zaginieni”.
- Można różne rzeczy domniemywać, na przykład, że doszło do nieszczęścia. Że doszło do zbyt mocnego pobicia i zatuszowania sprawy. Mocno braliśmy też pod uwagę wątek pedofilski – dodaje Waligóra.
„Procedury zostały zrealizowane”
Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy w Rewalu działa do dziś. Od 10 lat ma nowe kierownictwo.
- Chłopcy byli miesiąc, przez taki czas mało prawdopodobne, żeby nawiązały się jakieś przyjaźnie między wychowankami. Z dokumentów wynika, że wychowankowie samowolnie opuścili placówkę. Pracownicy zawiadomili policję, więc w mojej ocenie, z tego, co wynika z dokumentów, procedury zostały zrealizowane – mówi Marek Kasprzak, dyrektor placówki.
- Jedno jest pewne. Zaginęło dwóch wychowanków, należałoby to sprawdzić. Jeżeli są hipotezy, że wychowankowie zostali zamordowani, to należy to zweryfikować – dodaje Kasprzak.
O zaginięciu nastolatków rozmawialiśmy także z podinsp. Alicją Śledzioną, rzeczniczką komendanta wojewódzkiego policji w Szczecinie.
- W momencie, kiedy z kalendarza wynika, że nastolatkowie osiągnęli pełnoletność, zawsze są sprawdzane, i w tym wypadku też były, odpowiednie urzędy. Sprawdzamy, czy na dane osoby mogły być wyrabiane jakiekolwiek dokumenty, czy ubiegały się gdzieś o pracę, czy zakładały rachunki bankowe, czy płaciły podatki.
Niestety, po Andrzeju i Łukaszu nie było śladu.
Studnia
Kilka lat po zaginięciu, na wniosek matek chłopców, przekopywano teren ośrodka. Sprawdzano m.in. studnie. Jedna z hipotez jasnowidzów zakładała, że chłopcy nie wyszli poza teren ośrodka. Wówczas natrafiono na kości zwierzęce. Matka Andrzeja, po konsultacjach z kolejnym jasnowidzem, zawnioskowała o przeprowadzenie nowej eksploracji terenu.
- Na początku pani Ziemniakowa udała się do pana Jackowieskiego. Jego pierwsze wizje były takie, że dzieci w ogóle nie opuściły ośrodka i że są zakopani w starej studni. Nie znając żadnej wizji pana Jackowskiego, moja była podobna, uważałem, że oni nie żyją i widziałem stare poniemieckie studnie, w których są zasypani. Od tego zaczęły się nasze poszukiwania – mówi Marek Szwedkowski ze Stowarzyszenia „Przyjaźń Nadzieja”.
Przeczesywanie terenu, w którym uczestniczyła matka Andrzeja, przyniosło zaskakujące efekty. Znaleziono kości podobne do ludzkich oraz sweter prawdopodobnie jednego z chłopców.
- To jest sweter Andrzejka – przyznaje matka.
O osoby, które pracowały podczas zaginięcia chłopców, zapytaliśmy aktualnego dyrektora ośrodka wychowawczego.
- Próbowałem pytać. Pan kierowca powiedział, że się w to nie wtrąca, że nie będzie komentować, mówił, że od tego są służby i niech sobie śledzą – mówi Kasprzak.
Czy możliwy jest wątek pedofilski?
- Faktycznie, przyjeżdżał jakiś samochód i wychowawcy to zauważyli. Wychowankowie nie byli wypuszczani w tym okresie i temat sam umarł śmiercią naturalną. Czy ten proceder był i na jaką skalę, nikt na te pytania nie chce odpowiadać – mówi Kasprzak.
Jak wyglądała wtedy opieka nad wychowankami? Na terenie ośrodka mieszka do dziś ówczesny kierownik internatu. Niestety, żona mężczyzny nie zgodziła się na rozmowę.
Archiwum X
Sprawa po 21 latach trafiła do prokuratury. Zajęli się nią prokuratorzy ze szczecińskiego Archiwum X.
- Prokurator z Archiwum X uznał, że obecnie istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, dlatego wszczął w tej sprawie śledztwo, które ma na celu procesowe wyjaśnienie wszystkich okoliczności, łącznie z hipotezą, którą stawia rodzina zaginionych chłopców, że doszło do pozbawienia ich życia. Powołano już biegłych antropologów, którzy stwierdzą, czy zabezpieczone szczątki są szczątkami ludzkimi. Do badań zostanie przekazany także zabezpieczony sweter – mówi Ewa Obarek z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
- Kości były na głębokości do półtora, dwóch metrów. Połamane, pomiażdżone – mówi Szwedkowski.
- W marcu minęło 21 lat i nie wiem, co się wydarzyło. Mam ogromny żal do policji, bo nie zrobiła nic. Szukali go, jako uciekiniera i nie patrzyli na drugą stronę, żeby szukać w innym kierunku – mówi pani Wiesława.
- Bardzo proszę ośrodek, nauczycieli i wychowawców, jeśli wiedzą cokolwiek, aby się odezwali, zgłosili. Niech mi nie pozwolą dłużej cierpieć. Nie odzyskam syna, ale odzyskam jego kości i godnie go pochowam – kwituje matka Andrzeja.