„Może dojść do tragedii”
Pan Jerzy jest inżynierem budownictwa. Swoją żonę poznał podczas budowy dworca centralnego w Warszawie, gdzie pani Jadwiga pracowała jako kadrowa.
- Do Drohiczyna przeprowadziłam się dziewięć lat temu. Wcześniej mieszkaliśmy w Józefowie. Tam mieliśmy 70 psów. Teraz mamy około setki. Jest ich aż tyle, bo nie dopilnowałam sprawy. Powinnam zgodzić się na sterylizację młodszych psów, a ja się na nią nie godziłam. No i się rozmnożyły – mówi Jadwiga Bierzyńska.
Kobieta zapewnia, że psy nie są agresywne, chcą tylko się bawić i biegać.
- Ogrodziłam posesję i przez to jest trochę więcej zamieszania i hałasu.
Hałas to tylko jeden z problemów. Posesja jest bardzo zaniedbana, a jej właściciele żyją w skrajnych warunkach.
- Pracuję tu w Biedronce. Ci ludzie jak przychodzą do sklepu to sobie nie kupują, tylko psom. Sobie kupują chleb i masło orzechowe, a psom wiezie pełny wóz karmy – mówi Julia Sielawoniak.
Właścicielka psów przyznaje, że większość swojej emerytury przeznacza na jedzenie dla zwierząt.
- To jest ważniejsze niż moje jedzenie. Ja mogę mieć trochę pusty żołądek od czasu do czasu, a zwierzaki niestety tego nie zrozumieją – tłumaczy pani Jadwiga.
Lekarz weterynarii przyznaje, że gdyby zabrakło jedzenia, psy mogłyby się stać agresywne.
- Przy takim stadzie, gdyby zabrakło ludzi, którzy by je karmili, te zwierzęta zaczęłyby się rozchodzić. Szukałby pożywienia. Momentalnie znalazłyby się w najbliższych osiedlach ludzkich. Jeśli stado nie będzie zmniejszone, to zdecydowanie może dojść do tragedii - mówi Mirosław Tołwiński, powiatowy lekarz weterynarii w Siemiatyczach.
Mandaty zamiast pomocy
Problem psów państwa Bierzyńskich jest dobrze znany inspektorom weterynarii. Twierdzą, że poza wystawianiem mandatów za brak szczepień przeciwko wściekliźnie, nie mogą dużo więcej zrobić.
- Względem takich hodowli prowadzone są nasze postępowania tylko w przypadku uzyskania informacji o niewłaściwym postępowaniu ze zwierzętami bądź niewłaściwych warunków utrzymania tych zwierząt. Psy są w dobrej kondycji. W mojej ocenie nie ma podstaw by uznać, że dochodzi tam do znęcania się nad zwierzętami. Zdecydowanie zachowanie jakie zaobserwowaliśmy u hodowców nie jest do końca racjonalne. Wydaje się, że życie tych ludzi zostało podporządkowane stadu psów – tłumacz Mirosław Tołwiński.
Dlaczego pracownicy socjalni nie zainteresowali się losem ludzi żyjących w tak przerażających warunkach? O to chcieliśmy zapytać kierowniczkę gminnego ośrodka pomocy społecznej.
- Każda rodzina, która się do nas zgłasza, jest objęta pomocą. My wykonujemy swoją pracę tak, jak jesteśmy nauczeni i tak, jak jesteśmy do tego zobligowani. My mamy pracować z ludźmi i dla ludzi, a nie dyskutować z dziennikarzami, bo ta dyskusja nic nie da - stwierdziła Bożena Chrząstowska, kierownik Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Drohiczynie.
Pomoc dla ludzi i psów
Właściciele psów są gotowi oddać zwierzęta do adopcji.
- Jestem już w takim wieku, że pewnie wszystkie powinnam oddać. Ale na początek pewnie nie uda się tego tak zorganizować. Będzie trzeba systematycznie je oddawać – przyznaje pani Jadwiga i dodaje - Do póki chodzę, to muszę utrzymać to „towarzystwo” przy życiu. A później nie wiadomo jak to będzie. Jeżeli ktoś może, to bardzo proszę o pomoc.
Osoby, które są zainteresowane adopcją, proszone są o kontakt pod adresem: alicja.baldis@gmail.com.
W tym tygodniu odbyła się zorganizowana przez gminę i Powiatowy Inspektorat Weterynarii akcja liczenia psów. Zwierzęta zostały zaszczepione i zaczipowane, dostały krople na pchły i pierwszą dawkę środka na odrobaczenie. Trwa też akcja sprzątania gospodarstwa i domu. Na pomagam.pl jest prowadzona zbiórka dla pani Jadwigi i jej zwierzaków: https://pomagam.pl/w4tgukvl