Ponad 10 lat temu Justyna Descombes wyjechała do Francji na stypendium naukowe. Tam poznała swojego przyszłego męża. Urodził im się syn Leo. Krótko po narodzinach dziecka, relacje między małżonkami zaczęły się psuć. Kobieta zdecydowała się na powrót do Polski i zabrała ze sobą syna. Chłopiec miał wówczas dwa i pół roku. Pani Justyna złożyła pozew o rozwód, sprawa jest w toku.
Porwanie
W lutym tego roku mąż pani Justyny nieoczekiwanie pojawił się w Polsce i porwał dziecko do Francji. Razem z innymi mężczyznami czekał na nią przed blokiem, gdy rano odprowadzała syna do przedszkola.
- To był szok. Dwie osoby napadły na mnie z dwóch stron. Trzymałam syna za rękę. Jeden z napastników zaczął mi go wyrywać – opowiada pani Justyna.
Kobieta szybko zorientowała się, że jednym z napastników jest jej mąż. Drugi, z kapturem na głowie, to obcy mężczyzna, Francuz.
- Leon był przerażony, krzyczał. Ja też krzyczałam, żeby ktoś mi pomógł. Mój mąż szarpał mnie, zasłaniał mi ręką twarz. Po chwili obaj odjechali razem z synem.
Porwanie, które zarejestrował monitoring było kolejną, udaną tym razem próbą wywiezienia dziecka do Francji. Mimo że natychmiast po porwaniu matka powiadomiła polską policję, ojcu udało się spokojnie wyjechać z dzieckiem z kraju.
„To był ojciec, sprawa jest umorzona”
Pani Justyna rozpoczęła walkę o odzyskanie syna. Jeździ do Francji, w nadziei, że zobaczy i odzyska dziecko.
- Dwa tygodnie po porwaniu syn mówił, że się boi, prosił żebym go zabrała stamtąd. Najbardziej mnie uderzyło, że syn powiedział, żebym przyjechała samochodem, wsadziła go do środka i odjechała. Jak przedmiot – mówi.
Kobieta jest przekonana, że jej mąż chce zminimalizować kontakty matki z synem.
- Mąż realizuje swój plan, żeby syn przestał ze mną zupełnie rozmawiać. Przy połączeniach z synem każe nam rozmawiać wyłącznie po francusku, w przeciwnym razie rozłącza połączenia – podkreśla kobieta.
Zajmujący się sprawą prokurator nie zauważył, że porwanie miało agresywny charakter, matka była przytrzymywana i kneblowana, a obcy mężczyzna pobiegł z jej dzieckiem do samochodu. Dochodzenie zostało szybko umorzone.
- Pojechałam do pani prokurator, która poświęciła mi dwie minuty. Powiedziała tylko: sprawa porwania? Umorzyłam, bo to był ojciec – opowiada pani Justyna.
Dla dobra dziecka
Nasz reporter towarzyszył pani Justynie w pierwszej od dwóch miesięcy wizycie u syna. Ojciec dziecka nie zgodził się, by kobieta weszła na jego posesję.
- To nieludzkie, żeby własne dziecko całowało mamę przez płot. Zdołałam go tylko lekko złapać za rączkę.
Matka podjęła walkę prawną. Na podstawie tak zwanej konwencji haskiej w sądzie w Grenoble złożyła wniosek o powrót dziecka do niej.
- Kiedy dochodzi do uprowadzenia dziecka, mamy przepisy międzynarodowe, które powinny zmierzać do zminimalizowania negatywnych skutków dla małoletniego. W tym przypadku dobro dziecka zupełnie się zatraciło w machinie procedur – mówi Aneta Grabowska – Cyganek, pełnomocnik pani Justyny.
Póki co, pani Justyna musi cieszyć się z tych krótkich momentów kontaktu z synem.
- Syn przynajmniej wie, że mama jest, walczy i zawsze była w jego życiu – kończy pani Justyna.
Na pełną wersję reportażu zapraszamy do Superwizjera TVN w sobotę o 20 w TVN24 oraz we wtorek o 23: 30 w TVN.