Olek jest uczniem szóstej klasy szkoły podstawowej. Już w trzecim tygodniu nowego roku szkolnego pobili go koledzy z klasy. Jego mama próbowała wyjaśnić sytuację zarówno z dyrektor szkoły, jak i rodzicami agresywnych chłopców. - Prosiłam szkołę o pomoc, ale odmawiali mi. Chciałam też polubownie załatwić sprawę z rodzicami tych chłopców. Jednak nie było poparcia z żadnej strony. Czułam się bezradna. Częściowo też straciłam wiarę, że to jest szkoła katolicka, skoro coś takiego mogło się stać – żali się Marta Mieczkowska, mama pobitego Olka. Początkowo tylko jeden z trzech chłopców, którzy atakowali Olka, w ramach kary, spędzał przerwy w sekretariacie szkoły. Olek widząc, że za pobicie chłopcy nie ponoszą żadnych konsekwencji, ze strachu przestał chodzić do szkoły. - Jak oni tam są, to nie da się chodzić do tej szkoły. Jakbym tam został, to nawet po tej całej sprawie, oni by mnie i tak bili – mówi 12-letni Olek. Policja sprawę pobicia Olka przekazała do sądu rodzinnego. Jednak na razie nie odbyła się żadna rozprawa. Mimo że przez wiele lat agresywne zachowania dzieci były przez dyrekcję szkoły ignorowane, to aktualnie urzędująca dyrektorka uważa, że nie popełniła błędów. - Jest sprawa w sądzie i trzeba po prostu czekać. Sprawcy zdarzenia dostali naganę. Ci uczniowie podpisali kontrakty ze szkołą, że jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to mogą być ze szkoły wydaleni. Jeśli to ma służyć dobru człowieka, to ja nie mam sobie nic do zarzucenia w tej sprawie – przekonuje dyrektorka szkoły. Kuratorium oświaty w Opolu dowiedziało się o sprawie Olka ze skargi złożonej przez matkę chłopca. Wizytatorzy kuratorium nie mieli wątpliwości, że w tej szkole dzieje się źle. - Nieprawidłowości w tej szkole dotyczą m.in. bezpieczeństwa i opieki nad dziećmi. Źle funkcjonuje też organizacja pomocy psychologiczno-pedagogicznej dla uczniów. Można mieć też zastrzeżenia co do nie wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji wobec krzywdzicieli Olka – wylicza Teodozja Świderska, rzeczniczka Kuratorium Oświaty w Opolu. Szkołę prowadzi Stowarzyszenie Przyjaciół Szkół Katolickich i to jego prezes może wyciągnąć konsekwencje wobec dyrekcji szkoły. Wiceprezes stowarzyszenia odmówiła wypowiedzi przed kamerą, uznając, że decyzje kadrowe są wewnętrzną sprawą tej organizacji. Olek chodzi do nowej szkoły, do której musi dojeżdżać 10 kilometrów. Mimo zmiany, z której jest zadowolony, nadal obawia się swoich dawnych kolegów. - Jeden z chłopaków powiedział, że będzie na mnie czekał na przystanku, żeby mnie zbić – żali się Olek. - Musimy go odprowadzać i przyprowadzać ze szkoły. Cały czas boimy się o niego – opowiada Krystyna Wiśniewska, babcia Olka. Nie ma wątpliwości, że w tej sprawie dorośli, zarówno rodzice jak i nauczyciele, mogą mieć sobie wiele do zarzucenia. Brak zdecydowanego potępienia agresji i złego traktowania w wielu szkołach zamienia się w wieloletnie szykany, które odbijają się na zdrowiu mniej asertywnych dzieci. „Wobec sprawców zdarzenia zostały wyciągnięte konsekwencje, włącznie ze skutkiem relegowania ze wspólnoty szkolnej” - czytamy w oświadczeniu Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich, które prowadzi szkołę w Michałowicach.PRZECZYAJ TREŚĆ CAŁEGO OŚWIADCZENIA