Prokuratorskie śledztwo w sprawie Amber Gold trwało 3 lata. Złota spółka okazała się piramidą finansową. Sugestywne reklamy zachęcały ludzi do inwestowania bo obiecywane zyski były wyższe niż te w bankach. W sumie klienci wpłacili ponad 850 milionów złotych.
Poszkodowani
Pokrzywdzeni przez AMBER GOLD zastawiali domy, brali kredyty. Dziś toną w długach. Czasami powierzali AMBER GOLD całe swoje oszczędności.
Jednym z kilkunastu tysięcy poszkodowanych przez Amber Gold jest pan Wojciech. Kilka miesięcy przed upadkiem złotej spółki wpłacił 150 tysięcy złotych. Ciężko na nie pracował przez wiele lat za granicą.
Jak przyznaje, zaufał Amber Gold na podstawie rozmów z innymi ludźmi, którzy nie mieli do spółki zastrzeżeń. - To uśpiło moją czujność i uwiarygodniło fakt, że Amber Gold jest legalny i wiarygodny - mówi.
Inny poszkodowany to były żołnierz z Afganistanu. Wierzył, że jego pieniądze będą pracować a lokata przyniesie szybki zysk. Stracił 50 tys. zł, które zarobił na misji. - Wcale tam horrendalne oprocentowanie nie było, żeby było podejrzane, że coś jest nie tak z tą firmą - mówi.
Gdzie trafiły pieniądze klientów?
Na co wydawano pieniądze klientów? Jako pierwsi dotarliśmy do pełnego raportu firmy audytorskiej, z którego wynika, że w metale szlachetne - jak reklamowała się spółka - zainwestowano tylko ok. 10 milionów. Co stało się z resztą pieniędzy? - 291 milionów to wypłaty z lokat - spółki lotnicze pochłonęły 300 milionów - blisko 138 - to działalność Amber Gold - 73 miliony - zakup nieruchomości - około 19 milionów - wypłaty dla małżeństwa P. - ponad 29 milionów - to kwota udzielonych pożyczek Klienci Amber Gold byli przekonani, że ich pieniądze są inwestowane w złoto i inne metale szlachetne. Okazało się jednak, że pieniądze na siebie nie zarabiały, lecz wypływały na prywatne konta.
Pieniądze dla zaprzyjaźnionych
Przyjrzeliśmy się pieniądzom przeznaczanym na tzw. pożyczki. Z akt sprawy wynika, że udzielano ich osobom zaprzyjaźnionym z Marcinem P. Pożyczki przechodziły przez prywatne konta zaufanych osób, jedną nich była bezrobotna pani Iwona.
- Nam stwierdzono w pewnym momencie, że nie można na tamto konto wysyłać, tylko będzie na to konto wysyłane - tłumaczy zmianę rachunku na prywatne konto. Skąd taka zmiana? - Tak stwierdził pan P., że na tamto nie wchodzą, że nie mógł się zalogować. Już ja nawet nie pamiętam, jak to dokładnie było - mówi naszemu dziennikarzowi.
- Ja tylko z tych pieniędzy, które wchodziły na konto, musiałam się rozliczyć - twierdzi. Dodaje, że dokumenty musiała złożyć w urzędzie skarbowym, w prokuraturze i ABW, i służby te "nic do tego nie miały". - Przy każdym przelewie było zaznaczone, że to jest przykładowo: pożyczka dla Iksińskiego, dla Kwiatkowskiego. To nie jest tak, że myśmy sobie wzięli te pieniądze do kieszeni - mówi.
Kilkaset tysięcy na prywatnych kontach
Okazuje się, że na prywatne konto pani Iwony do lipca 2012 roku wpłynęło kilkaset tysięcy złotych, często z informacją: PRZELEW UZNANIOWY, POŻYCZKI, KOMORNIK. Z kolei pani Iwona z tego konta bankowego dokonała darowizn na konto bankowe swojego syna - Krzysztofa. Łącznie to kwota blisko 300 tysięcy złotych. W kilku ratach.
Jak sprawdził dziennikarz UWAGI!, tylko do pani Iwony i jej córki pieniądze wysyłane były z prywatnego rachunku Marcina P., inni środki otrzymywali z kont Amber Gold.
- Mnie to nie interesowało. Ja byłam tylko zadowolona, że mogliśmy się z tego rozliczyć, bo mieliśmy na to dokumenty. Jak twierdzi, jej córka dostawała za te operacje "normalną wypłatę".
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie uznała dokumentacji dotyczącej tych pożyczek za dowód w sprawie Amber Gold. Nie postawiono też żadnych zarzutów pani Iwonie. Jej matka zeznała, że praca dla Amber Gold "pozwoliła córce spłacić długi i robić zakupy do domu".
Pożyczka dla szwagra
Naszą uwagę zwróciły też inne przelewy wykonywane z kont małżeństwa Marcina i Katarzyny P. Między innymi ten na 100 tysięcy złotych dla szwagra Marcina P. Nie wiadomo, czy pożyczka została zwrócona.
Gdy próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat pożyczki, zostaliśmy najpierw odesłani do Marcina P., a potem agresywnie wygonieni z biura. - Nie ma cię, nie ma cię! - wykrzykiwał Andrzej J.
Szwagier Marcina P., który zaatakował reportera UWAGI!, towarzyszył swojej siostrze podczas jednej z rozpraw sądowych. W zeznaniu, składanym dwa miesiące po udzieleniu pożyczki, powiedział funkcjonariuszowi ABW, że Marcin P. "nie przekazywał mu żadnych pieniędzy ani złota". W zeznaniu nie ma też mowy o pieniądzach otrzymanych z konta żony Marcina P. ani z konta Amber Gold.
Naszą uwagę zwróciło także prywatne konto bankowe teściowej Marcina P., która w Amber Gold była sprzątaczką. Ponad 360 tys. złotych zostało wypłaconych z konta Danuty J.-P. w kasach jednego z banków w ciągu ośmiu dni sierpnia 2012; tuż przed aresztowaniem szefa AMBER GOLD.
584,5 mln zł wierzytelności
Do syndyka Józefa Dębińskiego zgłosili się pokrzywdzeni przez Amber Gold. Łącznie: ponad 12 tysięcy osób. Czy mogą liczyć na odzyskanie oszczędności?
- Można symulować. Kwota wierzytelności uznanych przez syndyka to 584,5 mln zł, a syndyk dysponuje 41 mln, więc stosunek jest taki, jaki jest - mówi Dębiński.
- Nie prowadzono typowej działalności księgowej, musieliśmy stworzyć swoje systemy, żeby to odtworzyć i zdobyć dokumentację - mówi Brygida Wasilewska, radca prawny syndyka masy upadłościowej Amber Gold. Przyznaje, że jest też problem z osobami, które są winne pieniądze Amber Gold. - Jest takie odczucie społeczne, że ktoś ukradł, to ja też nie oddam - przyznaje. Jak szacuje syndyk, z pożyczek, których udzielała spółka, do ściągnięcia jest 50 mln zł, do tego dochodzą nieruchomości w centrum Gdańska i Pruszczu Gdańskim.
Wieloletni proces
Pełnomocnik Marcina P. jest przygotowany na proces, który będzie ciągnął się latami. - Wnioskujemy o powołanie określonych osób w charakterze świadków - mówi Michał Komorowski. Liczbę takich osób do przesłuchania szacuje na ok. 18,5 tys.
Byli szefowie i właściciele Amber Gold nie przyznają się do winy. Poszkodowani - ponad 12 tysięcy osób - do dziś nie odzyskali ani złotówki z zainwestowanych w spółkę pieniędzy.