Największy pożar od lat
Mieszkańcy Nowej Białej na Podhalu byli już w przeszłości doświadczani przez pożary, jednak tak potężnego jak ten, który wybuchł w minioną sobotę, nie widzieli od trzydziestu lat.
- Wszystko było w płomieniach. Zapalał się dom od domu, stajnia od stajni. Wszystko ludzie potracili: domy, stajnie, szopy, wszystko doszczętnie spalone – wylicza Franciszek Chałupka.
- Nie mam nic. Tyle mam, co na sobie, bo mi ludzie dali. Nie było mnie na miejscu, kosiłem w innym miejscu – dodaje pan Jan.
Z żywiołem walczyło ponad 400 strażaków z Małopolski. Płonęło ponad 50 budynków. Błyskawicznie zajmowały się ściany i dachy połączonych ze sobą budynków. Po kilku godzinach pożar udało się opanować, ale jego dogaszanie trwało jeszcze w nocy. Na szczęście, wszystkich mieszkańców udało się uratować.
- Pożarem objęty był ponad hektar obszaru. Ogień skakał po dachach. Dochodziło do sytuacji, w której strażacy gasili jeden dom, przesuwali się do kolejnego, a ogień wracał do miejsca, które teoretycznie było już ugaszone – opowiada młodszy brygadier Piotr Krygowski z Państwowej Straży Pożarnej w Nowym Targu.
W dramatycznej sytuacji znalazły się też zwierzęta, które zamknięte w oborach, nie miały drogi ucieczki. Rolnicy próbowali wypędzać je na pola, ale nie wszystkim się to udało.
- 15 sztuk bydła spaliło się żywcem. U jednego osiem, u drugiego siedem. Ludzie nie zdążyli, byli w polu, a pożar szedł strasznie szybko – dodaje Franciszek Chałupka.
Samozapłon?
Okoliczności pożaru bada prokuratura. Na pogorzelisku swoje czynności przeprowadzili już biegli, którzy będą wydawać opinie w tej sprawie. Wstępne ustalenia wykluczają celowe podpalenie.
- Większość ludzi straciła dobytek swojego życia, włącznie z domami. Nie zostały przeprowadzone oględziny wszystkich budynków, ale na teraz, z uzyskanych informacji wynika, że cztery budynki nadają się tylko do rozbiórki – mówi mł. bryg. Piotr Krygowski.
Szacuje się, że z pogorzeliska zostanie wywiezionych 50 ton gruzu. Dach nad głową straciło ponad sto osób. Wśród nich Justyna i Marcin Bendikowie - młode małżeństwo, które rok temu skończyło urządzać swój dom.
- Strażacy podjechali i każdy chciał, żeby to ich dom ratować. Ognia było tyle, że nie dało się go opanować, nie było szans. My to jeszcze jesteśmy młodzi, ręce mamy zdrowe, to się zarobi, ale dziadkowie nasi co mają zrobić? – zastanawia się Marcin Bendik.
Mieszkańcy wsi i strażacy OSP z okolicznych miejscowości, po ugaszeniu pożaru, pracowali bez przerwy niemal 36 godzin. Każdy starał się pomóc, jak tylko mógł.
- Robimy zupę dla wszystkich pracujących, trzeba pomagać. To ogromna tragedia – mówi jedna z mieszkanek Nowej Białej.
Bez ofiar
W pożarze lekko rannych i poparzonych zostało dziewięć osób. Jedna osoba trafiła do szpitala.
- Nie wiem, jak do tego doszło. Lałem wodę z węża pod blachę, żeby stłumić ogień. W pewnym momencie poślizgnąłem się, spadłem i straciłem przytomność. Mam złamaną rękę, przeciętą drugą i zerwane więzadła w kolanie. Mogło się to skończyć dużo gorzej, ale w takich sytuacjach nikt się nie zastanawia, tylko chce pomóc – podkreśla pan Robert.
- Moja mama ma 90 lat i jeszcze nie wie, że straciła dom. Taki pożar to jest szok, nie wiadomo było co robić. Część dokumentów udało mi się zabrać, ale dym stał się tak duszący, że można się było zaczadzić – dodaje mieszkanka Nowej Białej.
Pogorzelcy mają dostać pomoc od państwa, a także odszkodowania. Już teraz jednak potrzebują podstawowych rzeczy: ubrań, środków czystości, sprzętów domowych, materiałów budowlanych. W szkole podstawowej w Nowej Białej trwa zbiórka darów. Apelujemy do Państwa, by wspomóc poszkodowane rodziny.