Początek choroby
Choroba w rodzinie Książkiewiczów pojawiła się w połowie marca. W ciągu tygodnia zachorował pan Józef Wala, jego żona, córka i zięć, oraz dwie prawnuczki, które razem z rodzicami, trafiły do szpitala. Pozostała część rodziny została objęta kwarantanną.
- Nasze życie się totalnie zmieniło, wszystko stanęło na głowie, czas się zatrzymał. Tak bardzo martwiliśmy się o rodziców, którzy walczyli z chorobą, że kwestie żałoby, pogrzebu dziadka zostały odłożone. Całe szczęście mamy siebie, wspieraliśmy się przez cały ten czas – opowiada Barbara Kadłubek, córka państwa Książkiewicz.
Najpoważniejsze objawy choroby miała pani Maria. Dzień po naszej pierwszej rozmowie, dało o sobie znać ciężkie zapalenie płuc. Na szczęście, pomogły leki stosowane zwykle przeciw malarii.
- Żona sztywniała, była zimna, zamykała oczy. Ciężko nawet opisać ten stan, myślałem, że to koniec. Na szczęście przybiegły pielęgniarki i dały jej zastrzyk. Wróciła do żywych – relacjonuje pan Zbigniew.
Cała rodzina wracała do zdrowia, spędzając długie dni zamknięta w ciasnym, szpitalnym pokoju. Po dwóch tygodniach pobytu stan państwa Książkiewiczów polepszył się na tyle, że zrobiono im pierwszy test.
- Szpital się przepełnia, przybywa chorych. Nas przenoszą już do izolatorium – mówił na przesłanym do nas nagraniu pan Zbigniew.
Zobacz też: W szpitalach w Wuhan nie ma już pacjentów z koronawirusem
Izolatorium
Wynik pierwszego testu, po przebytej chorobie okazał się negatywny. Ta wiadomość dotarła do pani Marii i pana Zbigniewa już w izolatorium w Goczałkowicach.
- Były momenty, że obawiałam się, że rodzice już nie wrócą. Ale z każdym dniem, działo się lepiej, nadzieja mnie podtrzymywała przy życiu – wspomina córka Barbara.
Dwa dni po naszej wizycie do państwa Książkiewiczów dotarły wyniki drugiego wymazu, potwierdzający, że są zdrowi. Oznaczało to, że w końcu mogli opuścić szpital.
- Po otrzymaniu wyników płakaliśmy wszyscy. Targały nami wielkie emocje. Córka z wnukami mogła do nas przyjechać po raz pierwszy od dwóch tygodni. To była wielka radość – opowiada pan Zbigniew.
Poza domem Książkiewiczowie spędzili prawie trzy tygodnie. Przed nimi powrót do normalnego życia, przyszedł też czas na przeżywanie żałoby.
- Dziś skremowali dziadka, to był dla nas szczególny dzień. Połączyliśmy się razem, pomodliliśmy, to był dla nas jego symboliczny pochówek. Jedno serce naszej rodziny zgasło, ale są jeszcze inne– mówi Barbara Kadłubek.
- Dopiero teraz, gdy mamy odrobinę siły zaczynamy myśleć, co dalej. Co nam zostało? Mój ojciec był wszechobecny, wyjątkowy, ale go już nie ma. Zostały tysiące zdjęć, wspomnień. Nie było czasu nawet oswoić się z tą sytuacją – dodaje pani Maria.Zobacz też: Koronawirus udaje zawał serca
Cała rodzina wykonała prywatne testy na przeciwciała. Ich pozytywne wyniki sugerują, że chorobę mogły przechodzić jeszcze co najmniej trzy osoby, które wcześniej nie trafiły w oficjalne statystyki chorych.
- Jedno wiem teraz na pewno. To nie pieniądze i pozycja się liczą. Tylko to, żeby mieć w kimś wsparcie – w mężu, rodzinie, dzieciach. Żeby nie być samemu – kończy Maria Książkiewicz.