Wywieziona do lasu i postrzelona. "Mówił, że zasługuje na karę śmierci"

TVN UWAGA! 4477272
TVN UWAGA! 246153
Wszystko zaplanować miał w najdrobniejszych szczegółach: najpierw kolacja w kołobrzeskiej restauracji, a potem egzekucja w lesie. Najprawdopodobniej nie przewidział, że kobieta przeżyje postrzał z broni.

Do tragedii doszło pod koniec października. To wtedy w niedzielny wieczór postrzelona została pani Małgorzata. Gdy z obfitym krwawieniem z szyi trafiła do szpitala, poinformowała lekarzy, że strzał oddał jej mąż. 49-letni Wacław W. już usłyszał zarzuty.

"Podrzucona do izby przyjęć"

- Pojechaliśmy na pizzę, wcześniej byliśmy u niego na obiedzie - mówi pani Małgorzata i dodaje, że po pizzy mieli razem z mężem pojechać do jej ojca w pobliskim Gościnie. - Zatrzymaliśmy się w lesie. Przystawił mi pistolet najpierw do policzka - wspomina kobieta. Według niej Wacław W. oddał dwa strzały, pierwszy był niecelny.

- Za drugim razem trafił i odjechał. Prosiłam, żeby nie robił tego, żeby mnie nie zostawiał. Czułam, jak nogi mi drętwieją. Próbowałam się jakoś ruszyć stamtąd - opowiada. Jak wspomina, po jakimś czasie mężczyzna wrócił na miejsce. - Podszedł i sprawdzał, czy żyję. Czy żyję, czy... nie wiem, co on sprawdzał. Prosiłam, żeby mnie zabrał do domu czy na pogotowie - mówi pani Małgorzata. Mężowi obiecać miała, że nikomu nie powie, co się wydarzyło.

Według jej relacji mężczyzna w końcu posłuchać miał błagań i zawiózł ją do szpitala. - Już jak szliśmy na izbę przyjęć, zobaczył że krew mi leci z głowy. Weszłam i powiedziałam, że mam ranę postrzałową. Że mąż mnie postrzelił. Wtedy uciekł - relacjonuje pani Małgorzata.

- Została jakby podrzucona do chirurgicznej izby przyjęć. Tam lekarz dyżurny stwierdził ranę postrzałową, postrzał był z góry - mówi Tadeusz Bednarek ze szpitala w Kołobrzegu. Dodaje, że kula zatrzymała się w tkance miękkiej w okolicach łopatki, uszkodzone były też żebra i płuco.

Podejrzewany o postrzelenie żony mężczyzna był przez wiele godzin poszukiwany przez policję. - Zatrzymano go na jednej z ulic Kołobrzegu. Okazało się, że nie ma przy sobie broni palnej, z której oddawane były strzały do pokrzywdzonej - mówi Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Jak informuje, śledczy do dziś nie odnaleźli broni. - Zdajemy sobie z tego sprawę, że podejrzany miał kilka godzin na to, żeby broń tę porzucić lub ukryć - przyznaje i dodaje, że podejrzany odmówił składania wyjaśnień. - Przyznał, że posiadał broń palną, że był to pistolet o kalibrze dziewięciu milimetrów i że broń tę posiadał nielegalnie - mówi Ryszard Gąsiorowski.

"W domu zmieniał się z złego człowieka

Po kilku dniach leczenia, pani Małgorzata opuściła kołobrzeski szpital i wróciła do Karlina. To tu przez kilkanaście lat mieszkała z mężem. On często wyjeżdżał na budowy w Niemczech, ona zajmowała się domem i wychowaniem dziecka. Po powrocie do domu pani Małgorzata zgodziła się opowiedzieć nam o swoim małżeństwie.

Jak mówi, ze swoim przyszłym mężem poznała się u koleżanki. - Przychodził Wacek do mojego męża, bo to był jego kolega, a Gosia przychodziła do mnie - opowiada pani Anna, przyjaciółka postrzelonej kobiety. Wspomina, że zaczęła namawiać koleżankę, żeby zainteresowała się nowym kolegą. O uczuciach, jakie pojawiły się między dwojgiem znajomych, wypowiadać się jednak nie chce. - Nie wiem, czy Gosia czasem nie zrobiła tego, dlatego że chciała po prostu takiego normalnego domu, żeby to wszystko się tak kręciło. Żeby nie tułać się gdzieś tam... - podejrzewa pani Anna. Jak mówi, po ślubie między znajomymi układało się "normalnie", potem jednak dotarły do niej niepokojące informacje. - Z tego co się dowiedziałam, przy ludziach był bardzo fajny, sympatyczny, uczynny, a w domu zamieniał się w takiego złego człowieka - mówi.

Pani Małgorzata przyznaje, że w domu dochodziło do rękoczynów. - Wyzywanie, z rękami skakał, bił. Najpierw po twarzy, później tak, żeby nikt nie widział - opowiada. Jak twierdzi, mąż podejrzewał zdradę.

Według bratanicy mężczyzny, gdy odwiedzała małżeństwo, w ich domu nie było widać przejawów zazdrości. - Nie pokazywał tego. Jak przychodziliśmy, to oni zazwyczaj byli w zgodzie. Przy mnie nigdy w życiu jej nie uderzył - deklaruje pani Iwona, bratanica podejrzanego o postrzelenie żony mężczyzny. Przyznaje, że wyzwiska pod adresem pani Małgorzaty zdarzały się tylko wtedy, gdy odwiedzała parę sama. Potwierdza, że słyszała też pogróżki. - Przyszedł do mnie i powiedział, że Gośka zasługuje na karę śmierci - mówi. Zaraz potem mężczyzna miał złożyć ręce jak pistolet, wycelować w okno i naśladować odgłos wystrzału.

"Lubiła sobie wypić"

- Wacek jeździł do pracy do Niemiec. Tam legalnie pracował. Zachowanie Gosi, jego żony, było nieraz dwuznaczne i często zjeżdżał stamtąd - twierdzi Ryszard, brat Wacława. Jak twierdzi, pani Małgorzata miała problem z alkoholem. Upodobanie do trunków potwierdza pani Anna. - Lubiła sobie wypić po prostu. Wydaje mi się, że po to, żeby zapominać, co jest w ich związku - uważa.

- Jak piliśmy, piliśmy razem, u jego rodziny piłam. Jak każdy - przyznaje pani Małgorzata. Według niej Wacław W. nie miał nic przeciwko temu, a świadczyć o tym miał fakt, że pił razem z nią. Pani Małgorzata twierdzi, że po jakimś nie chciała już spożywać alkoholu i zaczęła nawet brać tabletki, "żeby nie pić". Jak deklaruje, problemu z alkoholem nie ma.

Kryzys w małżeństwie narastać miał wraz z tym, gdy jedyna córka Wacława i Małgorzaty zaczęła wchodzić w wiek dojrzewania.

- Mamusia jej pokazała inny świat. Tatuś robił zakazy, a mamusia wręcz przeciwnie. Córci spodobało się to, co robi mamusia - uważa pani Bożena, bratowa Wacława W. Według niej dziewczyna jeździła z panią Małgorzatą na dyskoteki. - Wacek wiedział, że coś się zaczyna dziać źle - twierdzi.

- Z tego tytułu zdecydował się zasięgnąć porady psychologicznej. Później to się urwało - mówi pan Ryszard. - Mówił, że nie daje sobie rady, że nie wie, jak rozmawiać. Mówi, najbardziej to jemu szkoda tego dziecka. Wacek chciał po prostu, żeby ją umieścić w zakładzie zamkniętym. Żeby tam stanęła na nogi, szkołę skończyła - wspomina pan Ryszard i dodaje, że aby osiągnąć swój cel, jego brat zdecydował się nawet podłożyć córce narkotyki. - Za rodzinę to on by oddał życie, ale potoczyło się inaczej - mówi.

- Cały czas chciał pozbyć się córki. Mówił, że do poprawczaka chce ją zamknąć, bo niby jest niegrzeczna, niby jest zdemoralizowana - wspomina pani Małgorzata i dodaje, że to ona miała według jej męża demoralizować dziewczynę. Potwierdza, że jej córka przy niej paliła, ale picie alkoholu się nie zdarzało.

Pani Małgorzata postanowiła się wyprowadzić. Zabrała ze sobą córkę i zamieszkały w wynajętym mieszkaniu, kilkaset metrów od domu męża.

- Jak się wyprowadziła na stancję, to bardzo dużo osób go widziało, jak pod tym domem całe noce stoi, pilnuje tego domu.

- Szukał informacji, płacił ludziom w Karlinie za informacje jakiekolwiek. Był konflikt między mną a nim, bo ja nie chciałam Gośki śledzić - mówi.

- Obsesję miał, zazdrość. Chciał mieć pełną kontrolę nad nią - uważa pani Anna.

"To było zaskoczenie"

- W pierwszej chwili mnie zamurowało. Wacek strzelał? Skąd miał broń? To było zaskoczenie - przyznaje pan Ryszard. A według pani Bożeny do tragedii doszło, bo pan Wacław nie znalazł w życiu odpowiedniej kobiety. - Jeżeli ktoś się nie prowadził porządnie i jak należy, to przepraszam... - twierdzi.

- Gotowałam normalnie obiady, dziecko wychowywałam, to nie wiem, o co chodzi - mówi pani Małgorzata i dodaje, już dawno mówiła, że związek trzeba zakończyć, ale każda próba kończyła się zejściem pary. - Kilka razy wyprowadzałam się. Godziliśmy się, z powrotem się przeprowadzałam tutaj - przyznaje.

Mężczyźnie postawiono zarzut usiłowania zabójstwa, za co grozi mu nawet dożywocie. Być może uda mu się uniknąć najwyższego wymiaru kary tylko dlatego, że ranną małżonkę przywiózł do szpitala i tym samym uratował jej życie.

podziel się:

Pozostałe wiadomości