Posądzona o kradzież

TVN UWAGA! 135097
To miały być zwyczajne zakupy w supermarkecie. Jednak wizyta w sklepie nagle przybrała dramatyczny obrót. To historia o tym, jak łatwo stać się podejrzanym o kradzież i co z tego wynika.

- To było 10 czerwca. Około godziny 22 pojechałam na rowerze do Tesco. Miałam kupić coś innego. Ale jak to kobiety mają, udałam się w pewnym momencie na stoisko z ubraniami. Zaczęłam przeglądać czy jest coś interesującego. Zobaczyłam bluzę w różowym kolorze. Miałam akurat taki bezrękawnik i pomyślałam, że jest fajna i mi się podoba po przymierzeniu. Udałam się do kasy samoobsługowej, zapłaciłam za nią, jeszcze pani, która była przy tej kasie, odpinała mi klipsa od bluzy. Coś mi się jeszcze przypomniało i weszłam znowu do sklepu z bluzą pod pachą. Stanęłam przed lustrem, zdjęłam swoją czerwoną bluzę a założyłam różową. Założyłam na to bezrękawnik. Kiedy wracałam, nie miałam żadnych zakupów, więc nie miałam już powodu, żeby wychodzić przez bramki tam, gdzie są kasy. Wyszłam przez bramkę przy punkcie obsługi klienta. Wtedy zobaczyłam ochroniarza, który powiedział: czy mogłaby pani tu wejść obok na chwilę. Więc weszłam do tego pomieszczenia, ale nie przyszło mi do głowy, że będę posądzona o jakąś kradzież – mówi Beata Białkowska. To, co działo się w pomieszczeniu ochrony, nagrała umieszczona tam kamera. Urządzenie rejestruje jednak tylko obraz, bez dźwięku. Nagranie ma prokuratura. Śledczy nie wyrazili jednak zgody na jego opublikowanie, dlatego zrekonstruowaliśmy to, co działo w pokoju ochroniarzy. - Jeden z policjantów powiedział: ty k.., szmato. Drugi zaczął do mnie krzyczeć: dowód! Znalazłam się z głową przypartą do ściany. Krzyczało do mnie dwóch policjantów: rozstaw nogi. Zaczęłam krzyczeć: pomocy, ratunku. Zaczęli wykręcać mi ręce, zakuli w kajdanki i mocno mnie ściskali i dusili. Policjant krzyknął: Ty k.. pier… złodziejko, zamknij się. Kiedy zaczęłam się dusić, puścili moją szyję, wtedy już się nie odzywałam. Płakałam. Policjant z krzesła wziął mój plecak, z plecaka wyjął portfel a z niego mój dowód osobisty. Przynieśli ze sklepu taką samą bluzę z metką i wtedy zorientowałam się, o co chodzi. Powiedziałam, że w portfelu mam paragon na tę bluzę – opowiada Beata Białkowska. Pani Beata złożyła doniesienie do prokuratury, w którym napisała, że została pobita i znieważona przez policjantów. Nie miała jednak dowodów, a monitoring nie rozstrzygał wątpliwości, dlatego sprawę po trzech miesiącach umorzono. - Nie potwierdziły się zarzuty, że wobec tej pani były używane środki przymusu bezpośredniego. Nie potwierdził się zarzut, aby miała być uderzona. Natomiast z relacji policjantów wynikało, że pani była bardzo agresywna i wulgarna. Zamiast próbować wyjaśnić całą kwestię i okazać paragon, doprowadziła być może do eskalacji konfliktu. Z tego, co wiem, policjanci w pewnym momencie uniemożliwili pani opuszczenie pomieszczenia. Po pewnym czasie, kiedy usłyszała, że za takie zachowanie i wyzywanie policjantów może zostać ukarana mandatem, dopiero wówczas okazała paragon – mówi Mariusz Mrozek, Komenda Stołeczna Policji. - Podstawą nie jest to, że pani złożyła nieprawdziwe zawiadomienie, czy że nie zaistniało, tylko, że jest brak dowodów. To jest podstawą umorzenia. Ta pani nic w tym sklepie nie ukradła, miała paragon. Fakt, że czuje się niekomfortowo, pokrzywdzona, jest oczywisty. Funkcjonariusze oraz pracownicy ochrony Tesco zaprzeczyli, żeby doszło do sytuacji opisywanej przez pokrzywdzoną, a więc żeby ktoś ja skuł kajdankami, czy że używano wobec niej wulgaryzmów a wręcz żeby ją uderzono – mówi Renata Mazur, Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga. Na szczęście dla siebie pani Beata znalazła nowego świadka. To pozwoliło jej złożyć skargę na umorzenie postępowania przez prokuraturę. Feralnego wieczoru był w sklepie i widział, jak ochroniarze wprowadzają kobietę do swojego pomieszczenia, Edward Kapuściński. - Widziałem, że wchodzi policja. Później usłyszałem wołanie: ratunku. Krzyczała kobieta. Nie byłem naocznym świadkiem, tylko słyszącym. Jak wyszła pokazała mi całe czerwone ręce. Powiedziała, że to od kajdanek. Pokazywała też zaczerwienione ślady na szyi. Mówiła, że ją dusił – opowiada Edward Kapuściński. Do dziś nikt nie wyjaśnił, co tak naprawdę stało się w pomieszczeniu ochrony. Obie strony twardo trzymają się swoich wersji. Szefostwo supermarketu twierdzi, że pracownicy dopełnili swoich obowiązków. A firma ochroniarska odmówiła komentarza.

podziel się:

Pozostałe wiadomości