Hazard, z jakim związane są automaty to maszynka do robienia pieniędzy. Specjaliści jednak biją na alarm twierdząc, że wraz z lawinowym rozwojem rynku lawinowo rośnie liczba uzależnionych od gry. W ciągu ostatnich lat liczba automatów o tzw. niskich wygranych rośnie w zastraszającym tempie. W zeszłym roku było ich już 38 tysięcy. Można je zobaczyć nie tylko w kasynach lub wyspecjalizowanych salonach gier, ale także choćby w sklepie gminnej spółdzielni czy na stacji benzynowej na odludziu. Automaty do gry to olbrzymie pieniądze. Dwa lata temu Polacy wrzucili do jednorękich bandytów pięć miliardów złotych. W zeszłym roku dwa razy więcej. Ponieważ grając na automatach łatwo można wygrać niewielkie pieniądze, rośnie liczba hazardzistów. - To już epidemia – mówi dr Lubomira Szawdyn, terapeuta uzależnień. – Zgłaszają się rodzice dzieci w wieku szkolnym i mówią, że jest dramat, bo dziecko zrobiło 50 tysięcy złotych długu. Grają emeryci, którzy zaczęli niewinnie, a teraz potracili mieszkania i większość ma wyroki sądowe za kradzieże, defraudacje. Wprowadzona przez rząd Jerzego Buzka ustawa, regulująca hazard w Polsce była bardzo restrykcyjna. Gry hazardowe było obłożone bardzo wysokimi podatkami. Wstawianie automatów do innych miejsc niż kasyna i salony gier było nielegalne. Przeciwko takim przepisom protestowali posłowie lewicy i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przewodniczący klubu SLD Jerzy Jaskiernia przekonywał posłów do liberalizacji ustawy. W 2003 r. za rządów Leszka Millera w atmosferze politycznej awantury i oskarżeń o korupcję przepisy zostały zmienione. Dzięki temu automaty do gier można było postawić wszędzie. Jednoręcy bandyci obłożeni zostali niskimi podatkami. To politycy lewicy stworzyli prężnie rozwijający się rynek. - Przed uchwaleniem ustawy nie było w Polsce branży, specjalizującej się w automatach o niskich wygranych – mówi Dominik Michael z Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. – Przychody na papierach w Ministerstwie Finansów są imponujące, ale to się nie przekłada na rentowność w tej branży - jest w granicach czterech procent. Automat zaczyna zarabiać po półtora roku. Działamy na rynku przez pięć lat i zarabiamy, ale to nie jest kokosowy interes. Oficjalnie przedstawiciele branży mówią o kłopotach z prowadzeniem interesu i niewielkich zyskach. Pomimo tych rzekomych trudności coraz więcej osób decyduje się na wstawianie do swoich lokali automatów. Automaty wstawia wyspecjalizowana firma ponosząc wszystkie koszty związane z ich funkcjonowaniem. Właściciel baru zapewnia jedynie pomieszczenie i dostęp do prądu. Reporter UWAGI! podając się za właściciela baru, spotkał się z przedstawicielem takiej firmy i dowiedział, że jego jedynym zadaniem jest podłączyć automat do prądu i dzwonić, gdyby się zepsuł. Za wszystko dostanie 40 procent z zysków. Automaty wstawiane do barów są kontrolowane w instytutach badawczych, np. w Katedrze Technologii Maszyn w Politechnice Łódzkiej. Okazuje się, że w pełni losowa maszyna jest tak zaprogramowana, aby zapewnić właścicielowi pewny 20 procentowy dochód. Dwa lata temu tak ustawione maszyny przyniosły branży jeden miliard 300 milionów złotych. Właściciele warzywniaków i kawiarni to w tym interesie płotki.