Kubuś wkrótce skończy półtora roku. 24 października trafił do szpitala w Poznaniu.
- Dziecko przyjechało razem z mamą w towarzystwie kuratora sądowego. Zostało przyjęte z podejrzeniem złamania kości skroniowej prawej i stłuczeniem okolicy oczodołowej. Krwiak oka był tak silny, tak duży, że dziecko właściwie nie otwierało już oka. Dziecko zostało skierowane na rentgen. Okazało się, że ma też złamane nóżki. Jedno złamanie było stare, natomiast kość piszczelowa w prawej nóżce była świeżo złamana – mówi Urszula Łaszyńska, rzeczniczka prasowa szpitala dziecięcego w Poznaniu.
Sprawą zajmuje się prokuratura.
- Wszczęte zostało postępowanie. Prowadzone jest w dwóch wątkach – jeden to, w jaki sposób powstały obrażenia u dziecka, drugi to kwestia prawidłowości udzielenia pomocy temu dziecku przez osoby zobowiązane do pieczy nad dzieckiem – mówi Radosław Krawczyk z Prokuratury Rejonowej w Gnieźnie.
Nieszczęśliwy wypadek?
Matka Kubusia, pani Sylwia mieszka w Gnieźnie. Ma troje dzieci – najstarsze ma sześć lat. Na początku listopada sąd ograniczył jej prawa rodzicielskie do całej trójki i umieścił dzieci w rodzinie zastępczej. Powód był oczywisty: 15-miesięczny Kubuś mógł być ofiarą przemocy.
Pani Sylwia zaprzecza jednak, by doszło do przemocy. Obrażenia Kubusia miały być następstwem nieszczęśliwego wypadku.
- Byłam w kuchni. Kubuś był na podłodze i bawił się z Oliwią. Nie wiem, jak się znalazł na łóżku. Najpierw Oliwia mówiła, że uderzył się o zabawki, później o miejsce, gdzie stoi telewizor. Jak po raz kolejny pytałam, to córka mówiła, że spadł z łóżka i uderzył się o kant. Ja tego nie widziałam. Jak weszłam to Oliwka mówiła: „To nie ja” – opowiada kobieta.
Dlaczego matka od razu nie zabrała dziecka do szpitala?
- Myślałam, że to mu się zagoi, że to jest zwykły guz, dopiero później zaczęło mu się pogarszać. Nie zdążyłam pójść, bo przed godz. 16 przyjechał kurator – przekonuje.
„Dziecko czuło ból”
Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie zauważył krzywdy dziecka, tym bardziej, że rodzina od kilku lat była pod opieką kuratora sądowego i asystenta rodziny?
- Podczas naszych wizyt dziecko nie okazywało, żadnych symptomów związanych z bólem w związku ze złamaną nogą – zapewnia Joanna Kobielska-Huzarek, asystent rodziny Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gnieźnie.
Według lekarzy dziecko musiało odczuwać ból.
- Jednak umiało z tym bólem funkcjonować. Ono zachowywało się normalnie, chodziło, ze złamaną nóżką. Lekarze widzieli to na własne oczy i nawet dla nich było zaskoczeniem, że dziecko funkcjonowało zupełnie normalnie, nie płakało. Gdyby nie to, że zrobiliśmy rentgen całego ciała nie wiedzielibyśmy, że ma złamaną nogę – mówi Urszula Łaszyńska.
Partnerzy
Wedługasystent rodziny pani Sylwia zmaga się z różnymi problemami
- Nie ma również prawidłowych wzorców rodzica z własnego środowiska, z własnego domu. Rodząc dzieci, zakładając rodzinę obciążona była również tym, co sama wyniosła z domu – mówi Joanna Kobielska-Huzarek.
- Marzyłam o miłości, bezpieczeństwie, ja tego nie miałam. Były kłótnie, bieda, brak chleba. A ja robiłam tak, że moje dzieci nie chodziły głodne. Zawsze miały jedzenie, owoce, wszystko – mówi pani Sylwia.
Dobrze o córce wypowiada się jej matka.
- Starała się. Jak nie miała pieniędzy przyjeżdżała pożyczyć do mnie. Ojciec dzieci więcej nie pracował niż pracował. Wiem, że się nad nią znęcał. Ile razy dzwoniła do mnie i krzyczała: „Mamo, ratuj”. On ją potrafił bić, szarpać. Słyszałam jak ją wyzywał „Ty ku…” – mówi Beata Patalas.
Za znęcanie się nad partnerką mężczyzna trafił do więzienia. Gdy wyszedł, znowu zaczęło dochodzić do przemocy, dlatego pani Sylwia rozstała się z nim i zaczęła układać sobie życie od nowa.
- Była z nim tyle lat i nic się nie stało, teraz zamieszkała z partnerem dwa miesiące i nagle małemu krzywda się stała. Nie znam tego jej partnera, nie chce nikogo osądzać. Coś musiało się wydarzyć, bo jak roczne dziecko może samo złamać sobie nóżki? – pyta Patalas.
Pani Sylwia broni partnera.
- Siedział ze mną w szpitalu, nawet na noc zostawał. Nieraz przychodziłam ze sklepu, a on akurat małego karmił. Obiad mu dawał, jogurty.
- Zawsze chciałem mieć ojca. Mam dwójkę dzieci, z którymi nie mam kontaktu. Mój syn ma 15 lat, nie widziałam go, od 14. ponieważ konkubina nie pozwala, bo byłem w zakładzie karnym. To była głupota. Miałem 17 lat, dałem się namówić na różne rzeczy. Zrobili z tego rozbój, choć tam przemocy nie było – mówi partner pani Sylwii.
- Nie czujemy się winni, nie mamy, czego się bać – zapewnia matka Kubusia.
Czy według asystent rodziny pani Sylwia ma tendencje do konfabulowania, zmyślania?
- Tak, takie sytuacje miały miejsce. To, o czym mówi może być prawdą, ale może być też nieprawdą – mówi Joanna Kobielska-Huzarek.
Sąd pozwolił pani Sylwii spotykać się z dziećmi dwa razy w tygodniu. Na razie nie wiadomo, czy i kiedy rodzeństwo wróci do matki.