43-letni Miłosz Z. mieszkał w bloku, razem z teściową, szwagrem i dwiema pasierbicami. Po śmierci żony jego teściowa nie mogła znieść, że to on ma prawo do mieszkania. Nienawiść Barbary G. do zięcia stała się tak wielka, że postanowiła go zabić. Mężczyzna zginął od strzału w głowę. Wkrótce policja zaczęła znajdować fragmenty poćwiartowanych zwłok mężczyzny. Dopiero po kilku tygodniach okazało się, że należą one do Miłosza Z. Policja wkroczyła do mieszkania, w którym w trakcie przeszukania odnaleziono ślady krwi. Sprawą zajęła się prokuratura. Rok mozolnie prowadzonego śledztwa zaprowadził policjantów do Barbary G. i jej syna, który jak się okazało pozbył się narzędzia zbrodni, a potem pomagał matce w poćwiartowaniu i ukryciu zwłok. Pomimo tych faktów akt oskarżenia sporządzony przez prokuraturę może budzić zdziwienie. Barbarze G. za zabójstwo grozi nawet kara dożywotniego więzienia. Jej synowi za utrudnianie śledztwa i bezczeszczenie zwłok grozi maksymalnie pięć lat. To oznacza, że człowiek, który z zimną krwią ćwiartował ofiarę i jej szczątki wrzucał do Wisły może już wkrótce wyjść na wolność i żyć wśród nas.