Narodziny wnuka to była wielka radość
23-letnia Anna W. i o trzy lata starszy Kamil W. są małżeństwem od kilku lat. Oboje są niepełnosprawni intelektualnie. Razem z dziećmi mieszkali w domu rodziców Anny W. Para wychowywała trzyletnią córeczkę. W połowie czerwca urodził im się synek, u którego lekarze zdiagnozowali genetyczną wadę mózgu.
- Do końca nie było wiadomo, czy wszystko będzie z dzieckiem w porządku, czy urodzi się żywe. Początkowo zięć nie chciał tego dziecka. Jak dowiedział się o jego wadzie i że może być z nim różnie, to chciał usunięcia ciąży – mówi Ewa Garlej, matka Anny.
Pani Ewa i jej mąż pomagali córce i zięciowi w opiece nad wnukami.
- Jak już dziecko się urodziło, to zięć się bardzo cieszył. Chyba zawsze chciał mieć syna. Nosił go, tulił, karmił, kąpał, na początku było wszystko w porządku – dodaje pani Ewa.
Garlejowie nigdy nie zauważyli niczego niepokojącego. Nie widzieli, by ich córka czy zięć źle opiekowali się dziećmi.
- Wnuczek czasami płakał, ale to nic niezwykłego u dzieci. Jakby był bity to byśmy słyszeli. Wszystko działo się tu za ścianą – mówi Kazimierz Garlej, ojciec Anny.
Pozytywną opinię o młodych rodzicach mają też ich sąsiedzi.
- Oni się wszyscy bardzo cieszyli tym dzieckiem. Widziałam Annę z nim, karmiła go, jeździła wózkiem, wszystko było w porządku. Wszyscy są zszokowani tym, co się stało – mówi Anna Kurdziel, sąsiadka.
Zapalenie płuc i nagły powrót do szpitala
Na początku sierpnia Piotruś zachorował na zapalenie płuc. Dziecko trafiło do szpitala w Chrzanowie. Po tygodniu zostało wypisane w stanie ogólnym dobrym. Po kilku dniach spędzonych w domu niemowlę znowu zaczęło czuć się źle. 15 sierpnia, pani Ewa zadzwoniła do mieszkającej w domu naprzeciwko bratowej, pani Barbary.
- Jak zobaczyłam to dziecko leżące w łóżeczku to powiedziałam Ewie, że to żywy trup. Nachyliłam się do niego, by zobaczyć czy w ogóle oddycha. Był w bardzo złym stanie – relacjonuje pani Barbara.
Anna W. z matką zawiozły dziecko do lekarza rodzinnego. Ten przepisał leki i poinformował kobiety, że jeśli stan chłopca do rana się nie poprawi, to konieczna będzie ponowna hospitalizacja. Następnego dnia rano Anna z matką przywiozły dziecko do szpitala w Chrzanowie.
- Lekarz przyjmujący dziecko zauważył podbiegnięcie w okolicy lewego oka i zadrapanie na brzuszku. Nie były to rozległe zmiany. Pytaliśmy rodzinę skąd to się wzięło. Mama twierdziła, że starsza córka zabawką uraziła niemowlę – mówi Izabela Kiełbalska, dyrektor ds. medycznych Szpitala Powiatowego w Chrzanowie i dodaje - Personel oddziału miał zaufanie do rodziców, bo pamiętali ich opiekę nad dzieckiem w trakcie ich pierwszego pobytu w szpitalu. Nasza czujność została uśpiona.
Lekarze z Chrzanowa podejrzewali u niemowlęcia chorobę układu nerwowego. Dziecko zostało przewiezione karetką do Krakowa. W szpitalu dziecięcym w Prokocimiu lekarze po wykonaniu badań niemowlęciu zawiadomili policję. Rodzice dziecka zostali przewiezieni do prokuratury.
- Dziecko doznało urazu mózgu, który nie mógł powstać w wyniku normalnej opieki nad dzieckiem. Niemowlę posiadało zasinienia na ciele i nóżkach, które musiały powstać w wyniku uderzeń, potrząsania dziecka. Lekarz neurolog, który badał to dziecko stwierdził, że musiało to być czynne działanie sprawcy, a nie działanie mechaniczne w wyniku uderzenia się dziecka – powiedział naszej reporterce Janusz Hnatko, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Kto winny?
Dwumiesięczny Piotruś leży w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Niemowlę ma obrażenia na skroni, złamany obojczyk i zasinienia na ciele. Rodzice dziecka, Anna W. i Kamil W., zostali zatrzymani przez policję i aresztowani. Prokuratura przedstawiła im zarzut znęcania się na synkiem.
- Po przedstawieniu zarzutów, rodzice dziecka złożyli wyjaśnienia. Nie przyznali się do popełnienia zarzucanego im czynu. Z zeznań wynika, że wzajemnie się obwiniają. Matka dziecka mówi, że obrażenia mogły powstać przy zabawie z trzyletnim dzieckiem lub przy nieodpowiedniej opiece ojca nad niemowlakiem – mówi prokurator Hnatko.
Kamil W. bardzo mało zarabiał, miał długi. Szukali go komornicy. Razem z żoną był na utrzymaniu rodziców kobiety. Żyli z ich emerytur i świadczenia "500 plus". Nie korzystali z pomocy miejskiego ośrodka pomocy społecznej.
- Od dwóch lat namawiam córkę, by odeszła od męża. Jak zięć wracał zdenerwowany z pracy to wściekał się, wyzywał ją od najgorszych. Pamiętam jak wołał na nią, że jest ślepa, głucha i garbata, tak o niej mówił – mówi Ewa Garlej.
Jej mąż dodaje:
- On mi nie pasował od początku. Nigdzie nie chciało mu się pracować. W okolicy pracował wszędzie i nigdzie. Zwalniali go z pracy albo sam się zwalniał po paru tygodniach.
Matka Kamila W. w rozmowie telefonicznej z naszą reporterką, broniła syna.
- Kamil jak wracał z pracy, to wszystko musiał robić. Ten chłopak nie miał się kiedy nawet położyć. Nie ma takiej możliwości, żeby on coś zrobił dziecku. Widziałam, jak ona nieraz szarpała córkę za rękę. Co się tam działo, to nie wiem, bo ja tam nie mieszkam.
Po aresztowaniu rodziców dzieci, policja razem z pracownikiem MOPS-u, psychologiem lekarzem pojechali zabrać ich trzyletnią córeczkę. Badający dziewczynkę lekarz nie stwierdził na jej ciele żadnych obrażeń. Dziecko trafiło do pogotowia opiekuńczego. Nie wiadomo, kto będzie rodziną zastępczą w przyszłości dla dzieci. Kilka dni temu dziadkowie otrzymali pismo z sądu. Uzasadnienie postanowienia o ograniczeniu praw rodzicielskich Annie W. i jej mężowi jest dla nich szokujące.
- Adoptowaliśmy córkę i kochamy ją ponad wszystko i te jej dzieci też. I teraz mamy takie zarzuty?! Nie rozumiem tego – kończy załamana Ewa Garlej.
Dziadkowie nie zgadzają się z zarzutami pod ich adresem. Zapowiadają walkę o odzyskanie wnuków. Dwumiesięczny Piotruś pozostanie w szpitalu w Krakowie jeszcze dwa miesiące. Potem razem ze starszą siostrą trafi do pogotowania opiekuńczego. Rodzice zostali aresztowani na dwa miesiące. Będzie ich badał biegły psychiatra.