Wiktoria, Małgosia, Karolina, Amelia i Julia były przyjaciółkami z klasy. To, co je łączyło, to wspólne pasje i zapał do nauki.
- To były najlepsze uczennice w szkole, wszyscy teraz piszą, jakie były dobre dla innych. Wszyscy są w szoku – mówi jedna z rówieśniczek ofiar.
Pożar
W piątek po lekcjach, Julia razem z przyjaciółkami, świętowała swoje piętnaste urodziny. Nastolatki wybrały się do nowo powstałego w Koszalinie escape roomu. Była godz. 17. Dziewczynki miały 60 minut, aby rozwiązać zagadkę i wydostać się z pomieszczenia. Zabawę nadzorował 25-letni pracownik firmy.
Kiedy nastolatki rozwiązywały zadania, nagle, w jednym z pomieszczeń ogrzewanym piecem gazowym, wybuchł pożar. W budynku zaczął rozprzestrzeniać się tlenek węgla. Dziewczyny nie zdołały uciec, w lokalu nie było drogi ewakuacyjnej.
- Po przyjechaniu zastępów na miejsce okazało się, że mamy do czynienia z rozwiniętym pożarem pomieszczenia parterowego. Języki ognia wychodziły na zewnątrz. Funkcjonariusze przystąpili do gaszenia tego pomieszczenia. Niestety tego typu pomieszczenia charakteryzują się dość trudnym dostępem - mówi Tomasz Kubiak ze straży pożarnej.
Kiedy strażacy dostali się do środka budynku, dziewczyny już nie żyły. Prawdopodobnie zabił je rozprzestrzeniający się czad.
Na miejscu pojawiły się przerażone informacjami o pożarze rodziny dziewczynek. Tu, niestety rodzice dowiedzieli się o śmierci swoich córek.
„Zimno, nie działał monitoring”
Rozmawialiśmy z osobami, które były w koszalińskim escape roomie w grudniu. W pomieszczeniach miało być zimno, ciasno, panował bałagan i nie działał monitoring.
- Byłam wcześniej w trzech escape roomach. Nigdzie nie było na wierzchu kabli, tak jak w tym miejscu. Nie było też żadnej taśmy, a tutaj pan nam powiedział, że miejsc, gdzie jest taśma nie możemy dotykać. Taśmami było oklejone okno, pólka kuchenna. W innych escape roomach nigdy nie było takiej sytuacji, że nie można czegoś dotykać, bo coś jest niebezpieczne – mówi Natalia Ciszewska.
Czy ktoś nadzorował osoby w pokoju zagadek?
- Byłem zaskoczony, że było oznaczenie przy wejściu, że pomieszczenie jest monitorowane, że pracownik ma dostęp do kamer w pokojach. Była, ale krótkofalówka. Kamery nie działały, bo pracownik często pytał się na jakim jesteśmy etapie. Nie widział nas. Te kamery to były atrapy, albo były odłączone. Przy wejściu, gdzie siedział pracownik, był piecyk na butlę gazową. W pokoju zagadek, gdzie było zimno był piecyk, ale elektryczny, tak zwana farelka – mówi Kacper Ciszewski.
Areszt
Prokuratura zatrzymała właściciela escape roomu. 28-letni Miłosz S. usłyszał dwa zarzuty. Sąd zdecydował o jego aresztowaniu. Mężczyzna nie przyznał się do winy.
- Miłoszowi S. postawiono zarzut, że w sposób umyślny doprowadził do tego, że stworzone zostało niebezpieczeństwo wybuchu pożarów w obiekcie, gdzie znajdował się escape room. I w taki sposób nieumyślnie doprowadził do śmierci osób, które zginęły w tym pożarze. Podejrzany był osobą, która przygotowywała wyposażenie pomieszczeń w pokojach zagadek. Nie zwrócił uwagi na to, że nie ma tam właściwego ogrzewania i przede wszystkim dróg ewakuacyjnych, które w razie niebezpieczeństwa pozwalałby uczestnikom opuścić pomieszczenie rozrywki – mówi Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Mieszkańcy Koszalina, wstrząśnięci tragedią solidaryzują się w bólu z rodzinami zmarłych dziewczynek. W miejscu pożaru, pojawiły się setki zniczy. Koledzy ze szkoły składali kwiaty, zostawiali maskotki.
- To był szok. Byliśmy załamani, że doszło do czegoś takiego. Niby bezpieczna zabawa, teoretycznie i tutaj one raptownie giną w pożarze – mówi Ryszard Dranikowski.
Po tragedii w Koszalinie, przeprowadzono kontrole wszystkich escape roomów w Polsce. Kontrole wykazały liczne uchybienia - najwięcej zastrzeżeń służby miały do niespełnionych przepisów ewakuacyjnych. Spośród 434 skontrolowanych escape roomów straż pożarna zamknęła 53 obiekty.