- Docent z kliniki onkologicznej zadzwonił do mnie i powiedział, że muszę dostarczyć „zieloną kartę”. Powiedziałam, że jej nie dostanę, bo zdiagnozowano mnie w ubiegłym roku. Ale lekarz stwierdził, że muszę ją dostarczyć. Wywnioskowałam z tego, że to warunek przyjęcia do szpitala – opowiada reporterce UWAGI! Iwona Niecikowska z Gdańska.
Kobieta zgłosiła się do redakcji z prośbą o pomoc, po tym jak odebrała telefon z kliniki na kilka dni przed - zaplanowaną jeszcze w ubiegłym roku - operacją. Raka wykryto u niej jesienią ubiegłego roku. - Z chorobą można się pogodzić, ale ze znieczulicą ludzką nie – mówi rozżalona pani Iwona.
Zaraz po telefonie z kliniki, kobieta rozpoczęła starania o „zieloną kartę”. Bezskutecznie: lekarz rodzinny dwukrotnie odmówił wystawienia karty pakietu onkologicznego, mimo pisemnej prośby lekarza z kliniki, w której miała być operowana kobieta. Na dzień przed pójściem do szpitala, kobieta próbowała jeszcze telefonicznie upewnić się, czy potrzebuje zielonej karty. - Na jutro mam planowane przyjęcie do szpitala, a zielonej karty nie mogę dostać. Co mam robić? - A czemu pani nie może jej mieć? – słyszy pytanie. - Lekarz pierwszego kontaktu mówi, że karta mi nie przysługuje, skoro zostałam zdiagnozowana w ubiegłym roku.
- To prawda. Proszę zadzwonić za godzinę – pada odpowiedź.
Pani Iwona jest rencistką. Cierpi z powodu dolegliwości kręgosłupa i dlatego porusza się o kulach. Mieszka z mężem na osiedlu Zaspa w Gdańsku. - Na dzień przed pójściem do szpitala powinnam odpocząć, a nie cały czas się dołować. Ja cały czas nie wiem, co mnie czeka: czy zostanę zoperowana, czy nie? Czy mnie przyjmą, czy mam położyć się i czekać na śmierć? – nie kryła rozgoryczenia pani Iwona.
Ostatecznie kobieta dostała zieloną kartę od swojego lekarza rodzinnego. Gdy trzeci raz z rzędu kobieta odwiedziła przychodnię, lekarz widząc jej desperację – wystawił dokument. Szef przychodni, w której leczy się pani Iwona, przekonuje, że zrobił to wbrew przepisom. Lekarz pierwszego kontaktu może wystawić zieloną kartę tylko wówczas, gdy podejrzewa raka. – Jeśli choroba jest już zdiagnozowana, to my nie możemy takiego dokumentu wystawić. Kartę onkologiczną powinien wówczas wypisać lekarz z poradni specjalistycznej bądź ten, który już pacjentkę zakwalifikował do zabiegu w szpitalu – uściśla Romuald Magdoń, internista POLMED S.A.
Jego słowa potwierdza rzecznik prasowy pomorskiego oddziału NFZ, Mariusz Szymański. A całą sytuację kwituje krótko: - Nie powinna była się zdarzyć. Zieloną kartę można było wystawić w szpitalu, nawet w tym dniu, w którym pacjentka miała przyjść na operację – mówi Szymański.
Onkolodzy z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku przekonują, że przyjęliby i zoperowali panią Iwoną nawet wówczas, gdyby nie dostała zielonej karty. Starają się jednak, by jak największa liczba pacjentów posiadała zieloną kartę, gdyż ta gwarantuje, że NFZ zwróci szpitalowi pieniądze za leczenie. Operacje pacjentów objętych pakietem onkologicznym, są bowiem nielimitowane. – Poza tą grupą mamy limit, którego nie wolno nam przekroczyć. Za jej przekroczenie, nie wiem nawet, czy nie grożą nam kary – mówi dr Tomasz Jastrzębski specjalista chirurgii ogólnej i onkologicznej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Po czym od razu dodaje: - Tej rozmowy w ogóle nie powinno być. Ja powinienem być na sali i operować chorych, a nie zajmować się tym, czy jest czy nie ma problemu z wypełnieniem papierów – dodaje dr Jastrzębski.
Operacja Pani Iwony przebiegła pomyślnie. Kobieta jest już w domu. – Mam siłę do walki, mam dla kogo żyć – mówi.
Z listów naszych widzów wynika, że problem z realizacją pakietu onkologicznego jest szerszy: lekarze robią pacjentom trudności z przystąpieniem do pakietu bądź zamykają zielone karty, gdy proces leczenia nie został jeszcze zakończony. Lekarze bronią się, że pakiet nie był z nimi konsultowany i domagają się zmian w ustawie.